Na naszych oczach dokonuje się chyba największy podział wewnętrzny w naszym kraju, jaki obserwujemy od 1989roku. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek od tego czasu ten podział wszedł tak głęboko i oprócz sfery polityki dotknął tak bardzo samo społeczeństwo, Kościół Katolicki i kościoły protestanckie. Przykro jest patrzeć na zwalczających się polityków, biskupów i chrześcijan. Strach odezwać się do obcego człowieka w poczekalni, kolejce, w sklepie, bo nie wiadomo po której jest stronie i czy za chwilę nie usłyszymy parę soczystych epitetów pod adresem tych drugich – a wtedy nie daj Boże, abyśmy do tych drugich należeli.
Zastanawiam się, czy ten rodzaj wewnętrznego konfliktu nie jest na stałe wpisany w charakter naszego narodu. Wolałbym, aby nasze społeczeństwo było tak miłe jak Islandczycy (słyszałem, że to bardzo mili ludzie i bardzo przyjaźnie nastawieni do innych), ale niestety ten rodzaj pokoju chyba nigdy nie nastanie w naszym pięknym kraju.
Chciałbym, aby ewangelia pokoju zapanowała i żeby nie było „prawych Polaków” i tych drugich, „radiomaryjnych” i „tvn-owskich”, „Żydów” i „naszych”, „narodowokatolickichpolaków” i sekciarzy, ale czasy, w których żyjemy naznaczone są właśnie piętnem podziałów. Jezus mówił o nich więcej niż nam się wydaje; ostrzegał przed nimi i dawał wskazówki, jak wytrwać do końca.
Nie przejmuję się za bardzo podziałami politycznymi – nie widzę w nich większego problemu, dopóki toczą się w sferze dyskusji i sporów. Taki podział jest dobry, ponieważ tworzy pewną równowagę i wzajemną kontrolę. Nie możemy jednak zapomnieć o tym, że my, wierzący, chociaż żyjemy w tym świecie, „nie jesteśmy już z tego świata”. Ktoś powiedział, że demokracja nie jest idealnym ustrojem, ale nikt nie wynalazł lepszego. To prawda w wymiarze ludzkim, ale Bóg, na przykładzie Izraela pokazał nam inny system, monarchię teokratyczną. To sposób sprawowania władzy, w którym Bóg jest królem, a pod jego mądrymi i sprawiedliwymi rządami, ludzie żyją w wolności i wzajemnej miłości. To brzmi jak bajka, ale taki jest właśnie Boży plan. Jezus nie przychodzi na ziemię, żeby założyć nową partię i kandydować z jej ramienia, ale żeby przejąć pełnię władzy, jako Król królów i Pan panów – a to jest monarchia absolutna. Musimy się już teraz przyzwyczajać do tej myśli, że w Jego królestwie tzw. opozycja to nie będą ci, którzy mogą wszystko mówić i za nic nie biorą odpowiedzialności, a ich głównym celem jest skrytykować, ośmieszyć i zdeprecjonować wszystko to, co robi rząd. Opozycja w Królestwie Jezusa to chodzenie po bardzo kruchym lodzie.
Ostatnio dotarło to do mnie z nową siłą, że najważniejszą rzeczą, jakiej mam się nauczyć w tym czasie (może w tym życiu) jest dobrowolne posłuszeństwo Jezusowi, wypływające z miłości do Niego. Postawa nieustannej kontestacji, która w czasach ST zwana była często „szemraniem” musi we mnie umrzeć do końca. Nie chcę przez to powiedzieć, że w tej dziedzinie toczę większe walki, bo tak chyba nigdy nie było – rządy Boga zawsze wydawały mi się najlepszą rzeczą, jaką w życiu poznałem – ale widzę wokół, że wielu ludzi, nawet wierzących poważnie zmaga się z dobrowolnym przyjęciem Bożego prowadzenia; inaczej mówiąc z totalnym zaufaniem do Boga.
W tym kontekście nie jest problemem nasza niedojrzałość, a czasami nawet grzech; nie jest problemem nasza słabość, ale poważnym problemem jest moja niechęć i nieufność, które stawiają mur pomiędzy mną i Bogiem.
Podział musi przyjść – teraz widzimy go w postaci polaryzacji poglądów i czynów.
„Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze Mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca” (Obj 22:11-12).
„Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10:21).
„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. (…) Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12:49-53).
Powyższe teksty to tylko niektóre z tych, które mówią o podziale w Czasach Ostatecznych. Ten podział będzie widoczny coraz bardziej i wielu będzie sobie zadawało pytanie: „Dlaczego Bóg nic z tym nie robi?” Bóg przygotował specjalną strategię na czasy poprzedzające przyjście Jezusa; na ostatnie pokolenie w naturalnej historii ziemi:
„Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? Odpowiedział im: Nieprzyjazny człowiek to sprawił. Rzekli mu słudzy: Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go? A on im odrzekł: Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza” (Mateusza 13:24-30).
Czyżby Jezus tak bardzo nie znał się na rolnictwie? Przecież to nie jest normalne i dobre żeby zostawić chwasty i pszenicę razem – wiadomo, że chwasty rosną szybciej i plon będzie mniejszy. Dzisiaj każdy rolnik wie, że chwasty należy tępić, kiedy są jeszcze małe. Tak, w „normalnych” czasach tak właśnie powinno się robić, ale do czasów ostatecznych odnoszą się nieco inne zasady – to nie są normalne czasy, więc i Boża strategia nie jest „normalna”. Ta strategia „pozostawienia wszystkiego aż do żniw” widoczna jest już teraz. Widzimy coraz więcej grzechu, buntu i wszelkiego innego rodzaju zła, ale z drugiej strony widzimy wzrastający kościół w pasji i ogniu modlitwy i uwielbienia.
Dzisiaj musimy na nowo zweryfikować linie podziału i granice jedności. Jedność nie zawsze musi oznaczać te same poglądy polityczne, ten sam kościół czy denominację. Granice jedności coraz bardziej widocznie przebiegają według ludzkich serc. Bóg zbiera swój Kościół z różnych denominacji i tradycji. Jedność, która oprze się podziałowi polega na naszym poddaniu się Jezusowi – tylko ci będą JEDNO, którzy dobrowolnie i z wdzięcznością poddadzą się Królowi królów. Ta jedność jest zdefiniowana przez Ducha i Prawdę. Prawdą jest Jezus, a Duch poświadcza w twoim duchu z kim jesteś jedno.
Dlatego nie dajmy się zwieść pozorom. Jedność musi przyjść i ona narodzi się w bólu i zamieszaniu, które coraz bardziej będą widoczne wokół. Kiedy napisałem to zdanie, uśmiechnąłem się w duchu, ponieważ przypomina ono do złudzenia tezę pierwszych komunistów wskazujących na dialektykę i walkę społeczną z której zrodzi się powszechny ład i szczęście pod nazwą komunizm :-). Jak widać ludzie już wcześniej mieli takie pragnienia. Żeby wszystko było jasne – Jezus nie jest komunistą i ja nim też nie jestem, chociaż myślę, że z „prawdziwymi komunistami – mającymi czyste idee i czyste serca” Jezus dogadałby się szybciej niż z niektórymi z tych którzy chodzą do kościoła, słuchają radia i oglądają wiadomości. Musimy zobaczyć ten wymiar jedności. Jedność tworzą ci, którzy należą do Jezusa – nie wierzę w inną jedność…