W ostatnich tygodniach obserwuję całą serię trudnych doświadczeń, przez które przechodzą wierzący. Nie są to tylko przejściowe kłopoty, czy potknięcia, ale rzeczy z kategorii poważnej choroby, śmierci, zagrożenia życia, wypadków, poważnej presji (lęk), która ma znamiona depresji itp. Charakterystyczne w tych doświadczeniach jest to, że dotykają one głęboko wierzących ludzi, liderów, bądź kogoś z ich najbliższego otoczenia, a w nich samych powstają pytania:
– Dlaczego Bóg nie uzdrowił, ochronił, wskrzesił itd., bo przecież napisane jest…?
– Czy popełniłem jakiś błąd? Czy miałem za małą wiarę?
– Co z Bożymi obietnicami i słowami proroczymi, które dostałem ja lub ta osoba, którą spotkało to doświadczenie?
– Czy nie powinienem się wycofać ze służby (zwolnić, zająć sobą, poszukać bezpiecznego miejsca itd.)?
Tych pytań jest więcej, ale powyższe pojawiają się właściwie zawsze i dlatego uznaję je za symptomatyczne.
Nie twierdzę, że znam odpowiedzi na te pytania, lub w ogóle na problemy, które nas dotykają – bo i sam należę do ludzi, którzy nie są od nich całkowicie wolni, ale w tym wszystkim, co się dzieje, musimy zachować wiarę i trzeźwe myślenie, abyśmy nie zostali zneutralizowani przez nieprzyjaciela i to na progu wielkich rzeczy, które Bóg przygotował dla Kościoła i narodów.
Przede wszystkim musimy rozprawić się z fałszywymi założeniami, które chyba zawsze towarzyszą tym, którzy idą za Jezusem. Można by je określić słowami: „A myśmy się spodziewali…” (zob. Łk 24:21). Czy chcemy czy nie, idąc droga wiary zawsze powstają w naszym umyśle wyobrażenia tego, co powinno się stać, co powinien zrobić Bóg, co w danej sytuacji byłoby najlepsze i czym lepiej znamy Biblię, tym bardziej „wiemy” jak powinien działać Bóg.
Powtórzonego Prawa 29:28 mówi: Rzeczy ukryte należą do Pana, Boga naszego, a rzeczy objawione – do nas i do naszych synów na wieki, byśmy wykonali wszystkie słowa tego Prawa.
Mojżesz mówi, że istnieją dwie kategorie rzeczy:
1. Rzeczy ukryte, których Bóg nie objawił,
2. Rzeczy objawione, które Bóg objawił ludziom.
Objawienie ma w historii charakter progresywny, to znaczy, że Bóg nieustannie objawia nam rzeczy nowe i to, co Było zakryte dla Mojżesza, dla nas stało się jasne w Jezusie, niemniej jednak zawsze pozostaną jakieś rzeczy dla nas ukryte, których z jakiegoś – sobie znanego powodu – Bóg nam nie objawia. Nic nie pomoże dąsanie się, tupanie nóżką i próba wykręcania Bogu ręki. Dla naszego dobra Bóg czasem nie wysłuchuje naszych modlitw i nie odpowiada na nasze pytania i MA DO TEGO PRAWO.
Kiedy przypomnę sobie niektóre moje modlitwy sprzed 20 lat, to jestem Bogu wdzięczny, że mnie nie wysłuchał.
Bóg jest Panem suwerennym, chociaż jest równocześnie naszym tatusiem. A więc ma prawo do nie odpowiadania na wszystkie nasze pytania i nie wykonywania natychmiast wszystkiego, o co poprosimy.
Bardzo ciekawym fragmentem w tym kontekście jest J 21:20-23:
Piotr, obróciwszy się, zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi i powiedział: Panie, któż jest ten, który Cię zdradzi? Gdy więc go Piotr ujrzał, rzekł do Jezusa: Panie, a co z tym będzie? Odpowiedział mu Jezus: Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, to cóż tobie do tego? Ty pójdź za Mną! Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze. Ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: Jeśli Ja chcę, aby pozostał, aż przyjdę, to cóż tobie do tego?
Piotr był ciekawy i zadawał Jezusowi pytania, między innymi, co się stanie z Janem, który był najmłodszy z grona apostołów i w dodatku był ukochanym uczniem Pana. Być może Piotr martwił się o to, czy przypadkiem Jan Go nie zdradzi. Jezus jednak mu odpowiedział: A jeśli chciałbym, aby on pozostał aż przyjdę, to co ci do tego? Ty masz swoje powołanie, ty pójdź za mną. Czy Jezus był wobec Piotra arogancki, czy zmienił do niego swoje nastawienie i już go „nie lubił”, ponieważ nie chciał odpowiedzieć na wszystkie jego pytania? Oczywiście, że nie – Piotr stał się pierwszym spośród apostołów, ale na to pytanie Jezus po prostu nie chciał mu odpowiedzieć.
Jednak uczniowie nie poprzestali na tym i „rozeszła się wśród braci wieść, że Jan nie umrze”. I to jest właśnie jedno ze źródeł naszego zamieszania – nasze domysły i „wieści”, które krążą między braćmi i siostrami. W spotkaniu z tajemnicą lub nieodpowiedzianym pytaniem nasz umysł natychmiast zaczyna produkować „wieści”, którymi potem dzielimy się z innymi, szerząc w ten sposób plotki.
Na szczęście autor ewangelii jest w tym miejscu bardzo precyzyjny i powściągliwy i koryguje te nieprawdziwe „wieści” mówiąc, że Jezus nie powiedział, że nie umrze, tylko „jeśli ja chcę, żeby pozostał przy życiu aż przyjdę, to co tobie do tego?”
Nadinterpretacja słów Jezusa może prowadzić nas do rozczarowania; możemy się „spodziewać” czegoś w miejscu, w którym Jezus nie zamierzał tego zrobić. Nie możemy oczekiwać, że Jezus spełni wszystkie nasze prośby, a jeśli tego nie uczyni, nie możemy być zawiedzeni.
Jakub pisze na ten temat w swoim liście tak: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz” (Jk 4:3). A zatem można się źle modlić, jeśli modlimy się zgodnie z naszymi pragnieniami, a nie zgodnie z Bożą wolą.
Jezus jest dla nas wzorem w każdej dziedzinie – również w dziedzinie modlitwy. Dlaczego każda Jego modlitwa była wysłuchana przez Ojca? On sam powiedział w J 11:42: „Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie tłum to powiedziałem, aby uwierzyli, że Ty Mnie posłałeś.” Ponieważ Jezus modlił się ZAWSZE zgodnie w wolą Ojca i nie robił nic innego jak tylko to, co mu polecił Ojciec (por. J 8:28).
Ciekawe w tym kontekście jest to, że Jezus nigdy nie modlił się o ludzi w taki sposób, w jaki my dzisiaj to robimy. On modlił się w samotności, a kiedy spotykał człowieka chorego, opętanego, czy martwego, ogłaszał nad nim wolę Ojca i ona wypełniała się natychmiast.
Kiedy Jezus uczył swoich uczniów modlitwy, wyjaśnił im tę zasadę, że wola Ojca ma się wypełniać na ziemi tak, jak jest w niebie (por. Mt 6:10).
Każdy z nas zgadza się z tą zasadą i CHCE wypełniać Bożą wolę, ale musimy z pokorą przyznać, że nasze chcenie nie zawsze jest zgodne z rzeczywistą wolą Boga. My uczymy się rozpoznawania woli Boga, a Jezus ją znał – to sprawia różnicę w skuteczności naszych modlitw.
Powoływanie się w tym kontekście na ogólne fragmenty Pisma, typu „On odpuszcza wszystkie winy twoje, Leczy wszystkie choroby twoje” (Ps 103:3), lub „…w jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53:5), może również doprowadzić nas do takiego sposobu myślenia, w którym Bóg nie ma innego wyjścia, tylko musi spełnić to, o co się modlę, bo przecież jest napisane… To w takim razie dlaczego Jezus nie uzdrowił wszystkich chorych nad sadzawką Betezda, tylko jednego człowieka który czekał na cud uzdrowienia od wielu lat? (zob. J 5:7-8). A kiedy przyszedł w „rodzinne strony” nie mógł tam dokonać „żadnego cudu” i tylko „niektórych” chorych uzdrowił (zob. Mk 6:5). A przecież napisane jest, że „On leczy wszystkie nasze choroby…” Jezus wiedział o tym – On znał Pisma, a mimo to nie czuł się zobligowany do wypełniania tego słowa zawsze i wszędzie. Dla Niego naczelną zasadą było pełnienie woli Ojca, a nie literalne wypełnianie Pism.
Izajasz 55:8-9 mówi: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.”
Powyższe wersety wyrażają tę prawdę, że Bóg zawsze pozostaje suwerenny i nigdy nie stanie się Bogiem „na usługach ludzi”. Dlatego musimy „zwrócić” Bogu Jego suwerenność i „dać mu prawo” do chodzenia Jego drogami.
Mam wrażenie, że wielu w tym miejscu chciałoby powiedzieć: „To przecież oczywiste, po co o tym mówić?” Być może naprawdę jest to dla ciebie oczywiste i być może rzeczywiście masz tyle pokory i bojaźni Bożej, że uznajesz Bożą suwerenność. A może nie spotkały cię do tej pory takie doświadczenia, w których Bóg mógł to sprawdzić? Myślę, że w tej dziedzinie możemy być sprawdzeni tylko w ekstremalnie trudnych okolicznościach, np. śmierć kogoś bliskiego, zagrożenie życia, wypadki, poważne problemy finansowe itd. Nie twierdzę tu, że Bóg zsyła to wszystko na nas, żeby nas sprawdzić, ale historia Hioba może nam dostarczyć wielu cennych informacji w tej dziedzinie.
Mówię to do ludzi wierzących, którzy znają Boga, Jego słowo, zasady duchowe, potrafią się modlić i są w tym wytrwali – to właśnie tacy ludzie przeżywają największe rozczarowania i zawody. Człowiek, który nie zna Boga, nie oczekuje, że Ten może coś dla niego zrobić, a jeśli już się tak stanie, to każdą Bożą interwencję przyjmuje z wdzięcznością, jako niezasłużoną łaskę. Wierzący mają w tej dziedzinie większe oczekiwania wobec Boga i w związku z tym przeżywają większe rozczarowania – a prawda pozostaje niezmienna dla każdego; Bóg jest suwerenny wobec wierzących i niewierzących.
To, co się z tym wiąże to kwestia zrozumienia słowa proroczego. Temat prorokowania jest ważny i powinien być nauczany w kościołach regularnie, ponieważ wiele zamieszania powstaje w wierzących na skutek błędów popełnianych w tej dziedzinie.
Człowiek, który jest w potrzebie, jest szczególnie narażony na niewłaściwe zrozumienie proroctwa, a ci, którzy znajdują się wokół takiego człowieka są szczególnie narażeni na dodawanie czegoś od siebie do tego, co mówi Bóg, albo nawet zastępowanie swoimi pragnieniami Bożej woli. Wtedy bardzo często mylimy nasze chcenie, czy naszą ludzką nadzieję ze słowem proroczym, które mówi Bóg. Jeżeli dodamy jeszcze do tego tendencję do nadinterpretowania słowa proroczego, to czasem, w skrajnych sytuacjach prowadzi nas do miejsca zwiedzenia, a na pewno do miejsca, w którym pewne słowa się nie wypełniają, a w ludziach powstają poważne pytania.
Oczywistą jest rzeczą, że musimy słuchać głosu Bożego, ale tak samo oczywiste jest, że tej sztuki się uczymy i w trakcie tej nauki popełniamy błędy. Jeśli te błędy dotyczą rzeczy powszednich, to w zasadzie nie ma problemu, ale kiedy popełniamy błąd w sprawach dotyczących, życia, śmierci, choroby, powołania itd., sprawa staje się poważna.
Zachęcam do większej ostrożności w wypowiadaniu „słów proroczych”, szczególnie w sprawach ważnych. Nie możemy kreować ludzkiej nadziei, tylko dlatego, że bardzo chcielibyśmy, żeby Bóg kogoś uzdrowił, czy wskrzesił. Jezus, a później apostołowie nie robili tego. Oni ogłaszali Bożą wolę, kiedy byli jej pewni i rzeczy się działy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że gdybyśmy mieli ogłaszać słowo prorocze tylko wtedy, gdy mamy absolutną pewność, że tak mówi Bóg, to pewnie zdecydowana większość, nawet „proroczych ludzi” musiałaby całkowicie zamilknąć. Ale nie tędy droga, mamy się uczyć prorokowania – uczyć, to znaczy poddać swoje słowo pod rozeznanie zanim je przekażemy zainteresowanej osobie, a jeśli ono się nie wypełni, musimy przyznać się do błędu, przeprosić i uczyć się dalej.
Jedną z charakterystycznych cech współczesnego chrześcijaństwa ewangelicznego jest przekonanie, że nie może nas spotkać nic złego, odkąd oddaliśmy swoje życie Jezusowi. Przypomina to współczesną wersję ewangelii sukcesu, z akcentem położonym na komfort osobistego życia. Współczesny materializm nieco różni się od tego klasycznego, który pchał ludzi w kierunku podejmowania nowych wyzwań, ryzyka i osiągania sukcesu (również na polu materialnym) – jest on głównie skierowany na wygodę i nie dopuszczenie nawet myśli o tym, że mogłoby mi czegoś zabraknąć. Taka postawa jest zaprzeczeniem ewangelicznego „pójdź za mną”, które Jezus kierował do swoich uczniów. Pan wyraźnie powiedział: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16:24; par.). Cokolwiek byśmy mogli powiedzieć na temat krzyża to nie jest to wezwanie do życia w wygodzie i dostatku.
Apostoł Paweł rozumiał to wezwanie Jezusa w następujący sposób: „Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem my, którzy żyjemy, jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – życie” (2Kor 4:8-12).
Powyższy fragment nie jest jedynym, opisującym życie apostołów. Dalej apostoł pisze: „Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokroć byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z zatroskania o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słaby? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości” (2Kor 11:23-30).
Te fragmenty nie ukazują lekkiego życia, a kiedy do tego dodamy jeszcze słowa z 1Kor 4:9-13, o tym, w jaki sposób traktowani byli apostołowie, to ukazuje nam się nieco odmienny obraz chrześcijańskiego życia i posługiwania:
„Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem dla świata, aniołów i ludzi; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy. Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych. Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy, gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają. Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i wzbudzamy odrazę we wszystkich aż do tej chwili.”
Nie twierdzę, że każdy z nas musi przejść to samo, co apostoł Paweł, aby mógł się nazwać uczniem Jezusa i apostołem, ale „Jeszcze nie opieraliście się aż do krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12:4). Pamiętajmy o tym, kiedy spotka nas brak ulubionych płatków na śniadanie, albo coś poważniejszego, na przykład niebezpieczeństwo utraty pracy. Nie chcę ironizować, ale patrząc wokół siebie widzę w jak zastraszającym tempie, szczególnie młodzi ludzie tracą odporność na różnego rodzaju trudy. To jest niebezpieczne, szczególnie w kontekście zbliżających się wydarzeń czasów ostatecznych.
Nikt nam nie obiecał łatwego i długiego życia, szacunku i wszelkiej pomyślności. Musimy mieć świadomość tego, że wkraczamy w czas, w którym, podobnie jak na początku chrześcijaństwa, Kościół będzie przechodził przez ucisk, aż do męczeńskiej śmierci niektórych z nas. Obietnica, której możemy uchwycić się w tym czasie jest taka:
„Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce na rzeź przeznaczone. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co [jest] wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.”
W tym jest nasza nadzieja i to jest nasza obietnica, że nic nas nie może odłączyć od miłości Jezusa Chrystusa. Bo „jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1Kor 15:19).
Nasze życie i nasza nadzieja wykraczają poza granice doczesnych trudów, a nawet śmierci i na tym polega prawdziwa wiara, jaką pragnie znaleźć na ziemi Jezus (por. Łk 18:8).
Jesteśmy powołani do życia w wierze i z wiary, ale ona nie może być warunkowa. Musimy pamiętać o tym, że Bóg nie jest nam nic dłużny, a wszystko, co otrzymujemy jest niezasłużonym darem łaski. Bóg też nie uczynił wobec nas niczego, za co mógłby być uznany winnym, wręcz przeciwnie, to cały świat musi uznać swoją winę wobec Niego (por. Rz 3:19).
Stawianie Bogu warunków, to wystawianie Go na próbę, a co Biblia mówi o wystawianiu Boga na próbę?
„Nie będziecie wystawiali na próbę Pana, Boga waszego, jak wystawialiście Go na próbę w Massa” (Pwt 6:16).
A co się stało w Massa? Było to miejsce, w którym zabrakło Izraelitom wody na pustyni u stóp Góry Synaj. A więc było to miejsce poważnego braku w dziedzinie, która decydowała o życiu całego ludu, wyprowadzonego przez Mojżesza na pustynię. I w tym właśnie miejscu Izraelici kłócili się ze sobą i stawiali pytanie: „Czy Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy też nie?” (Wj 17:7). Pytanie w tym kontekście być może było zasadne, ale Biblia nazywa je wystawianiem Boga na próbę i traktuje jako poważny grzech, wymieniany wraz z bałwochwalstwem i buntem. Ci, którzy wystawiali Boga na próbę nie weszli do ziemi obiecanej.
„Wszyscy, którzy widzieli moją chwałę i znaki, które działałem w Egipcie i na pustyni, a wystawiali Mnie na próbę już dziesięciokrotnie i nie słuchali mego głosu, ci nie zobaczą kraju, który obiecałem pod przysięgą ich ojcom. Żaden z tych, którzy Mną wzgardzili, nie zobaczy go.” (Lb 14:22-23
Apostoł Paweł przypomina ten temat i również umieszcza wystawianie Boga na próbę w kontekście najpoważniejszych grzechów, takich jak: bałwochwalstwo, rozpusta i szemranie (bunt) (por. 1Kor 10:7-10).
Zwątpienie w to, że Bóg jest cały czas wierny, że wypełni swoje obietnice i nie opuści nas w czasie trudnym jest poważną sprawą. Musimy wytrwać w naszej wierze do końca, a o tych, którzy nie widzieli, a uwierzyli, Jezus powiedział: „Błogosławieni” (zob. J 20:29). Zwycięzca, to w oczach Jezusa ten, kto wytrwał do końca, podając się pod Jego prowadzenie i proces kształtowania w nas charakteru Chrystusa.
Nie jest łatwą rzeczą zachować wiarę w miejscu trudnym; kiedy doświadczamy braku, lub nie mamy odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ale nie chodzi tu o to, że nie wolno nam zadawać Bogu pytań, ale o dopuszczenie zwątpienia w Boża wierność, moc i miłość.
Jednym z moich ulubionych wersetów w Biblii jest Jr 12:1:
„Sprawiedliwość jest przy Tobie, Panie, jeśli zacznę prowadzić spór z Tobą. Chciałbym jednak mówić z Tobą o słuszności: Dlaczego życie przewrotnych upływa pomyślnie? Dlaczego wszyscy przewrotni zażywają pokoju?”
Inne tłumaczenie mówi:
„Panie! Ty będziesz miał słuszność, choćbym wszczął z tobą spór, a jednak chciałbym z tobą porozmawiać o sprawiedliwości…” [BW]
Jeremiasz, jako prorok szuka przed Bogiem odpowiedzi i Bóg odpowiada na wiele jego pytań, ale to, co sprawiło, że pytania Jeremiasza, a nawet „spieranie się z Bogiem” nie było „wystawianiem Boga na próbę”, to postawa jego serca. Zaraz po postawieniu tych pytań Jeremiasz dodaje: „Ty zaś, Panie, znasz mnie, patrzysz na mnie, badasz serce moje, ono jest z Tobą” (Jr 12:3).
Postawa naszego serca decyduje o tym, czy staniemy w szeregu narzekających i zbuntowanych Izraelitów na pustyni, czy w gronie Bożych proroków, którzy zadają pytania, bo ich serca płoną dla Pana i Jego ludu.
Jedną z rzeczy, którą najtrudniej jest nam zrozumieć, to „niewypełnione” Boże obietnice. Problem urasta jeszcze bardziej, kiedy dotyczy to lidera, czy osoby posługującej, która otrzymała od Boga obietnice nie tylko dla siebie, ale dla kościoła, czy wspólnoty i nagle umiera, lub upada w grzechu i to, co pozostaje to „niewypełnione” obietnice.
Dla mnie najlepszym biblijnym wzorem w tym kontekście jest Abraham. Wiele razy Bóg zwracał się do niego osobiście, dając mu wspaniałe obietnice, które ogólnie można ująć w dwóch punktach:
– liczne potomstwo (np. Rdz 15:5; 17:2; 17:20; 22:17; 28:14),
– wielka i wspaniała ziemia (np. Rdz 17:8; 26:3).
Bóg powtarzał te obietnice wielokrotnie, aby utwierdzić w wierze Abrahama. I co zobaczył Abraham z tego wszystkiego, co Bóg mu obiecał? Ostatnio ktoś odpowiedział na to pytanie: „Gwiazdy”. Tak, myślę, że Abraham często patrzył w gwiazdy, aby przypomnieć sobie, słowa Bożej obietnicy. Fakty są takie, że z obietnicy licznego potomstwa (całego narodu) zobaczył jednego syna, a z obietnicy całego kraju Kanaan zdobył kawałek ziemi na grób swojej żony. To jest ludzka perspektywa. Gdybyśmy stanęli z nią przed Bogiem w formie pytania, myślę, że Bóg mógłby odpowiedzieć słowami Jezusa: „Jesteście w błędzie, bo nie znacie Pism ani mocy Bożej” (Mt 22:29). „Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba? Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych” (Mt 22:32).
Mówiąc innymi słowy: Dlaczego mówicie, że Abraham nie zobaczył wypełnienia tych wszystkich obietnic? Przecież ON ŻYJE, bo ja nie jestem Bogiem umarłych, ale żywych i wszyscy, którzy we mnie wierzą nie umrą, ale będą żyć na wieki!
To jest Boża perspektywa! Bóg jest Bogiem żywych i każda obietnica, którą dał, wypełni się. I zobaczymy jej wypełnienie na własne oczy. Nie jest ważne dla Boga czy zobaczymy to oczami naturalnymi, czy przemienionymi – ważne, że zobaczymy to wszystko ŻYWI!
Wielu proroków zapowiadało przyjście Mesjasza. Ich słowa są tak dokładne, a emocje w nich zawarte tak żywe, jakby to miało się stać już, natychmiast, w tym pokoleniu… A tymczasem mijały pokolenia, oni odchodzili do Pana i „nic się nie stało”. Jednak, kiedy nadeszła pełnia czasu, całe to szlachetne grono Bożych mężów „na własne oczy” zobaczyło wypełnienie się słów, które sami ogłaszali.
Każda obietnica, która rzeczywiście wyszła z Bożych ust wypełni się i zobaczymy to na własne oczy. Potrzeba tylko jednego: sztandar Bożej obietnicy po śmierci Abrahama musi podnieść Izaak, a po jego śmierci Jakub, a po jego śmierci następni – bo Bóg jest Bogiem żywych.
I na koniec pamiętajmy o tym, że: „Ludzkie rozczarowania to Boże spotkania.” Tylko od nas zależy, czy miejsce trudu, presji, prześladowania, niesprawiedliwości itd. stanie się dla nas miejscem zwycięstwa i wzrostu, czy rozczarowania i porażki. Bóg jest cały czas gotowy, aby nam przebaczyć, skorygować, umocnić, pocieszyć, a przede wszystkim kochać.
„Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamysłu.” (Rz 8:28)
„Lecz Bogu niech będą dzięki za to, że pozwala nam zawsze zwyciężać w Chrystusie i roznosić po wszystkich miejscach woń Jego poznania.” (2Kor 2:14)
Z błogosławieństwem
One comment
Leave a reply