Archive for luty, 2011

22
lut

Dlaczego dzieci się rozwijają?

   Posted by: Jacek Sierka   in Bieżące

Nie, nie zamierzam na ten temat pisać rozprawy naukowej, chcę tylko podzielić się swoją obserwacją. Dzisiaj rano wyjrzałem przez okno i zobaczyłem taką scenkę: mama z dwójką dzieci – może miały 2-3 lata – podeszła do samochodu, który trzeba było trochę odśnieżyć. Sam mam dzieci, więc od razu domyśliłem się, że będzie miała dwójkę „pomocników”. No i nie pomyliłem się. Pierwsze narzędzia do odśnieżania znalazły się w rękach pomocników, którzy ledwo dostali do szyb, ale i tak ochoczo zabrali się do pracy. Mama dyskretnie ale skutecznie odśnieżyła wszystkie szyby – trwało to pewnie trochę dłużej niż w wersji „bez pomocy”, ale to w tym przypadku nie miało większego znaczenia.

Patrzyłem na tę scenę i byłem zdziwiony, dlaczego te dzieci na 15 stopniowym mrozie są tak zdeterminowane, żeby „pomagać”? To jest właśnie natura dziecka, które z nieprawdopodobną determinacją podejmuje się zadań przekraczających jego możliwości – i właśnie dzięki temu się rozwija. Rozwój jest owocem podejmowania zadań przekraczających nasze dotychczasowe możliwości. Jeśli robimy tylko to, co potrafimy, to znaczy, że już się nie rozwijamy.

Ciekawe jest to, że czym starsze jest dziecko, a później dorosły człowiek, tym mniej ma ochoty na podejmowanie większych wyzwań, a tym samym na rozwój. Dlatego małe dzieci rozwijają się w tempie zawrotnym w porównaniu np. do 40 latków.

Małe dziecko nie ma obaw przed tym, że sobie nie poradzi i jest tak bardzo zadowolone z siebie (z wykonanego dzieła), że z ochotą bierze się za następne. Starszy człowiek umie już „osądzać” i coraz częściej jest z siebie niezadowolony – więc ogranicza się do robienia tego, co wydaje mu się, że robi dobrze.

To smutne, ale tak właśnie jest. Do rzadkości należą ludzie, którzy rozwijają się do końca swojego życia. Większość po osiągnięciu pewnego wieku zaczyna się „zwijać”.

Dlatego mamy być jak dzieci 🙂

21
lut

Sposoby na nawrócenie

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Są tylko dwa sposoby nawrócenia człowieka.

1. Bóg mówi i człowiek okazuje posłuszeństwo. To droga łatwiejsza i zdecydowanie preferowana przez Boga.

2. Jeśli pierwszy sposób nie skutkuje, Bóg wprowadza człowieka w tak trudne okoliczności, w których człowiek sobie nie radzi i zaczyna wołać do Boga. To droga trudniejsza i zdecydowanie preferowana przez człowieka.

Słowo Boże ma moc budzenia wiary (która prowadzi do zbawienia) w sercu człowieka, pod warunkiem, że zostanie przyjęte w postawie posłuszeństwa. I z tym właśnie jest problem. Posłuszeństwo Bogu (Jego Słowu) okazuje się trudniejsze niż by się mogło wydawać. A Bóg, który jest dobrym Ojcem nie chce pozostawić nas na szerokiej drodze do piekła, więc przygotowuje na naszej drodze miejsca typu „zatrzymaj się i pomyśl”.

Dwa skrajne przykłady, które dobrze to ilustrują to Izajasz i Jonasz.

Izajasz miał widzenie (być może został zabrany do 3 nieba) Bożego tronu i usłyszał pytanie: „Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?” Wiedział, że to Bóg zwraca się do niego i natychmiast odpowiedział: „Oto ja, poślij mnie!” Proste. Od razu Bóg zaczyna mówić do Izajasza słowo, które ma zanieść ludziom.

Oczywiście przykładów takiego posłuszeństwa proroka jest w Biblii więcej – sięgnąłem po ten najbardziej znany.

Na drugim biegunie znalazł się Jonasz.
Jonasza 1:1-3 „Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: Wstań, idź do Niniwy – wielkiego miasta – i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze. A Jonasz wstał, aby uciec do Tarszisz przed Panem.”

Wiemy, co stało się potem i jak zakończyła się morska wyprawa Jonasza. Kiedy znalazł się z powrotem na brzegu:
„Pan przemówił do Jonasza po raz drugi tymi słowami: Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam. Jonasz wstał i poszedł do Niniwy, jak powiedział Pan.” (Jon 3:1-3)

Morskie przygody pomogły. I nie mógł od razu posłuchać? Mógł, ale nie chciał. Miał inne zdanie i nie podobał mu się plan nawrócenia pogańskiej Niniwy. Poszedł więc i głosił słowo nawrócenia, ale Boży plan nadal mu się nie podobał:

Jonasza 3:10-4:1 „Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swojego złego postępowania. I ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej. Nie podobało się to Jonaszowi i oburzył się.”

Jonasz stał się sędzią Boga; zrobił to, co musiał, ale „wiedział”, że to nie jest dobry pomysł, żeby dać szansę nawrócenia Niniwitom. Był tak oburzony, że chciał umrzeć, a kiedy Bóg zapytał go czy słusznie jest oburzony, wyszedł obrażony z miasta, zbudował więc sobie szałas, usiadł w nim i obserwował co sie dzieje w mieście.

Myślę, że Bóg miał niezły ubaw patrząc na Jonasza, miotającego się w swojej bezsilności w tym małym szałasie, w którym musiało być bardzo gorąco, bo kiedy wyrósł nad nim za sprawą Boga krzew – aby dać mu trochę cienia – ucieszył się, tym krzewem. „Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł.” Po czym słońce przyprażyło głowę Jonasza tak, że osłabł. Jego rozgoryczenie znowu doszło do szczytu, tak, że znowu chciał umrzeć.

„Na to rzekł Bóg do Jonasza: Czy słusznie się oburzasz z powodu tego krzewu?” I co odpowiedział Jonasz? „Słusznie gniewam się śmiertelnie.” Musiał być już nieźle skołowany i wkurzony – żeby tak odpowiedzieć Bogu!?

Nie wiem, czy ostatnie słowa Boga go przekonały, czy pozostał w swoim oburzeniu – nie to jest tematem tego rozważania. Zastanawiam się tylko, czy nie lepiej byłoby dla Jonasza, gdyby zgodził się z Bogiem od razu, jak Izajasz, i poszedł do Niniwy „po dobroci”? Pewnie tak, ale nie mielibyśmy w Biblii tak ciekawej księgi.

Jaką księgę swojego życia chcesz zapisać; taka bardziej podobną do Izajasza czy Jonasza? 🙂

11
lut

Posłuszeństwo przez cierpienie

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Już samo brzmienie tych dwóch słów wzbudza w wielu z nas odruch obronny i chęć ucieczki. Nie możemy jednak uciec od tego aspektu chrześcijaństwa. Jeśli mamy naśladować Jezusa we wszystkim, to znaczy, że nie tylko w chwale i zasiadaniu na okręgach niebieskich, ale również w posłuszeństwie i cierpieniu.

Hebrajczyków 5:8  A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał.

Ten krótki werset zawiera wiele treści, ale zacznijmy od kontekstu. W kilku poprzedzających wersetach autor Listu do Hebrajczyków pisze na temat kapłaństwa Jezusa. Aby kapłan mógł właściwie pełnić swoją posługę musi najpierw „doświadczyć” ludzkich słabości – wtedy będzie miał współczujące i kochające serce i będzie się mógł wstawiać za innymi. Wtedy to nie będzie „pozycja” którą sam zajął, ale posługa, którą otrzymał przez powołanie. Przypomnijmy sobie to, że to Bóg powołuje… Jeśli jesteś powołany do pełnienia jakiejś posługi, to jeśli po drodze powstaną jakieś trudności, to jest to sprawa między tobą i Bogiem – bo to On cię powołał.

Tragicznie wyglądają ludzie, którzy są powołani przez Boga, ale kiedy pojawiają się trudności mają żal do wszystkich wokół (z Bogiem włącznie). Jeśli On cię powołał, to jesteś w Jego rękach i On jest doskonale świadomy tego, przez co przechodzisz. Dlatego rozwiąż te problemy z Nim.

Werset 7 może być niewłaściwie zrozumiany: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości.”

Pozornie sugeruje on, że Jezus zanosił gorące prośby i błagania o to, aby Bóg wybawił Go od śmierci… i został wysłuchany… W czym został wysłuchany, przecież Jezus umarł na krzyżu, a więc Bóg nie wybawił Go od śmierci. Znamy modlitwę Jezusa w Ogrójcu: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26:39). No i okazało się, że nie jest możliwe, aby ten kielich cierpienia ominął Jezusa.

No więc w czym Jezus został wysłuchany? We wszystkim, o co się modlił. Jestem przekonany, że modlitwa Jezusa nie brzmiała np. tak:
„Tato, przecież jestem twoim Synem, którego kochasz, więc nie dopuść, żeby mnie tu na tej wrogiej ziemi spotkało coś złego!!! A widziałeś, jak ludzie dzisiaj na mnie patrzyli, przecież oni mnie nienawidzą! Tato, ratuj mnie, przecież jestem twoim synem! Nie dopuść, żebym znowu był głodny, żeby stało mi się coś złego, przecież Ty obiecałeś, że nawet sobie palca o kamień nie skaleczę! Tato, coś jest nie tak, jak powinno być, jest mi za trudno – Twój Syn cierpi, czy tego nie widzisz!?”

Czy taka modlitwa coś ci przypomina? O tak! Wiele razy podobnie się modliłem…

O co modlił się Jezus, że został wysłuchany, skoro nie uniknął cierpienia? O ciebie i mnie, o Swoje Ciało, abyśmy mieli łaskę i siłę do przejścia tą samą drogą, którą On przeszedł.

To nie jest możliwe, aby ten kielich ominął nas! Gdyby to było możliwe, to najpierw ominąłby Jezusa.

Werset 5:8 mówi o tym, że Jezus chociaż był synem… – to znaczy, że synostwo Jezusa nie mogło być powodem do „zwolnienia Go z lekcji posłuszeństwa” – nauczył się posłuszeństwa przez cierpienie.

O jakim cierpieniu jest tu mowa. Wierzę, że nie chodzi tylko o ten jeden dzień, który zaczął się od pojmania Jezusa w Ogrójcu przez straż świątynną, a skończył się śmiercią na krzyżu.

Jestem przekonany, że w życiu Jezusa było o wiele więcej „cierpienia” przez które uczył się posłuszeństwa Ojcu. Od samego początku, od urodzenia, poprzez ucieczkę do Egiptu, życie w Nazarecie, pierwsze wystąpienie w synagodze, a potem przez lata posługi publicznej widzimy wiele momentów uczenia się posłuszeństwa przez cierpienie. Jakie cierpienie? Pomyśl przez chwilę. Nie chodzi tylko o fizyczne doświadczanie bólu (jak w czasie śmierci na krzyżu i wcześniejszych tortur) chociaż Jezus musiał znosić wiele trudów i niedostatków. Pomyśl o Jego sercu, które było przepełnione miłością i współczuciem, sercem pasterza, który przyszedł szukać zagubionych owiec, aby im dać życie, a znalazł inne zwierzęta… wilki, hieny, węże, lisy – rzadko kiedy owcę, lub gołębia. Pomyśl o cierpieniu upokorzenia i odrzucenia przez tych, o których wiedział, że idą na zatracenie i których mógł uratować od śmierci, ale którzy go wyśmiali i zlekceważyli.
Życie Jezusa było kluczowym momentem w historii świata – ten jeden jasny punkt na przestrzeni ciemnych wieków niepewności, lęku i poszukiwania prawdy.
Pomyśl o tych, którzy zostali ustanowieni przez Jezusa (kiedy istniał w postaci Bożej jako Słowo) jako kapłani, uczeni w Piśmie, aby przygotowali Jego lud na najcudowniejsze w dziejach świata spotkanie; kochającego Mesjasza z tymi, którzy Mesjasza dramatycznie potrzebowali i z tęsknotą oczekiwali, a którzy nie dość, że Go nie rozpoznali, to jeszcze innym zabronili spotykać się z Nim. Czy to nie jest cierpienie…

Myślę, że wyjście Jezusa z Domu kochającego Ojca i zderzenie się z rzeczywistością ludzkiej słabości było dla Niego nieustannym cierpieniem, w którym uczył się… posłuszeństwa. Czy Jezus potrzebował uczyć się posłuszeństwa? Tak, ze względu na nas, aby dać naw wzór i pokazać drogę. Jezus pierwszy przeszedł drogę posłuszeństwa przez cierpienie i teraz my, chociaż jesteśmy Bożymi synami i córkami, musimy tą drogą przejść do końca.

Przeczytaj z uwagą te wersety:

Filipian 2:6-11  „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca.”

Jeśli przechodzisz dzisiaj jakikolwiek trud, który można by nazwać cierpieniem; czy to będzie niezrozumienie, samotność, oskarżenie, a może nawet wrogość i nienawiść, wykorzystaj go do tego, by uczyć się posłuszeństwa. Przede wszystkim posłuszeństwa Bogu. I nie myśl w ten sposób: przecież to ludzie mnie dręczą, a nie Bóg, nie mam problemu z Bogiem tylko z tymi ludźmi… itd.

Jezus też nie miał problemu z Bogiem, tylko z ludźmi.

Posłuszeństwa Bogu uczymy się w cierpieniu spowodowanym przez ludzi.

I nie miej o to do nikogo żalu. Bóg daje łaskę do przechodzenia przez cierpienie, aby ukształtować w nas doskonałe posłuszeństwo.

Nie jestem zwolennikiem szukania cierpienia i nie uważam, że choroba, czy jakiekolwiek inne cierpienie to Boży dar dla człowieka. Ale kiedy ono do nas przyjdzie, a przyjdzie na pewno to mamy się cieszyć, jak mówi List Jakuba, bo „to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków” (Jk 1:3-4).

W jaki sposób autor Hbr kończy te rozważania?:

Hebrajczyków 5:11-14 „Wiele mamy o Nim mówić, a trudne to jest do wyjaśnienia, ponieważ ociężali jesteście w słuchaniu. Gdy bowiem ze względu na czas powinniście być nauczycielami, sami potrzebujecie kogoś, kto by was pouczył o pierwszych prawdach słów Bożych, i mleka wam potrzeba, a nie stałego pokarmu. Każdy, który pije (tylko) mleko, nieświadom jest nauki sprawiedliwości ponieważ jest niemowlęciem. Przeciwnie, stały pokarm jest właściwy dla dorosłych, którzy przez ćwiczenie mają władze umysłu udoskonalone do rozróżniania dobra i zła.”

Czy jesteśmy dzisiaj niemowlętami, którym potrzeba mlecznej papki, czy dorosłymi, którzy przez ćwiczenie mają władze umysłu udoskonalone do rozróżniania dobra i zła?

9
lut

Mocne fundamenty

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Co daje fundament, szczególnie mocny fundament? On sprawie, że, kiedy jest źle, jesteśmy w stanie przetrwać w dobrej kondycji. Kiedy Jezus mówił o domu zbudowanym na skale (por. Mt 7:24-27) chciał zwrócić uwagę słuchaczy na coś niezmiernie ważnego, fundamentalnego, na coś, co określa całe nasze życie – jego powodzenie lub upadek.

Zwróćmy najpierw uwagę na kontekst tych słów. Dwa stwierdzenia wydają mi się tu szczególnie ważne:

1. Jezusa mówi o domu zbudowanym na właściwym lub niewłaściwym fundamencie w kontekście czasów ostatecznych i swojego powtórnego przyjścia na ziemię: „Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie…” (Mt 7:22). Słowa Jezusa zawsze były aktualne, ale w miarę, jak zbliżamy się do końca czasów, nabierają one wyjątkowego znaczenia. To nie są słowa skierowane „do nich” – te słowa Jezus mówi do nas – do ciebie i do mnie!

2. Dla bezpośrednich słuchaczy słowa Jezusa brzmiały w sposób szczególny. To nie była „zwykła” nauka mądrego nauczyciela. Jezus przemawiał „jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie” (Mt 7:29).

Chciałbym usłyszeć Jezusa nauczającego w ten sposób. Powiem więcej; bardzo potrzebujemy usłyszeć Jezusa, jako tego, który mówi bezpośrednio do naszego życia jak ktoś, kto ma władzę. Za bardzo przyzwyczailiśmy się do „łagodnego Baranka”, który nie nadepnie na żadne miejsce, które mogłoby spowodować mój dyskomfort. Jezus mówi te słowa dzisiaj w taki sam sposób, jak 2000 lat temu, a nawet więcej, dzisiaj te słowa osadzone są „w owym czasie”.

Słowo Jezusa jest jedynym fundamentem, na którym możemy budować nasz dom. Fundament buduje się po to, aby dom miał mocne podstawy i żeby przetrwał różne próby. Fundamentu nie można zmieniać i poprawiać – i chociaż przez całe życie wzrastamy w zrozumieniu i w posłuszeństwie Bożemu Słowu, to jednak fundamentem jest nasza pewność, że Słowo Jezusa jest tą prawdą, która się nie zmienia i na której chcę oprzeć całe moje życie.

Jeśli te fundamenty nie będą założone w sposób właściwy, to nasz dom nie przetrwa poważniejszej próby. Co to znaczy w praktyce?

Napiszę to tak po prostu, tak, jak to widzę w życiu. Spotykam ludzi, którym podoba się Ewangelia i nauczanie Jezusa – bo tyle w nim miłości, przebaczenia, łaski i nadziei. Nie mają więc nic przeciwko temu, żeby „taki właśnie” Jezus zaczął działać w ich życiu. Działać, to znaczy błogosławić ich (w tym też materialnie), kochać, dawać poczucie bezpieczeństwa, mówić im, jacy są wspaniali, no i oczywiście, że dla nich „nie ma potępienia” i że wystarczy tylko raz powiedzieć „takiemu” Jezusowi: „tak” i mamy pewne miejsce w niebie.
Jezus nie ma władzy w życiu takich ludzi, On ma jedynie prawo do błogosławienia ich – najlepiej w taki sposób, jak oni sobie tego życzą.

Jezus, który ma władzę, nigdy się nie zgodzi na takie warunki, chociaż jest to prawdą, że jest dobry, miłosierny i kochający, aż do śmierci. Jezus ma pragnienie i moc doprowadzenia nas do takiego obrazu nas samych, jaki jest w sercu Ojca od początku świata. A to oznacza często poważne zmiany w naszym życiu – nie tylko w naszej punktualności w przychodzeniu na spotkania kościoła.

Budowanie na fundamencie Jezusa to praca trwająca przez lata, bardzo często niewidoczna i mało spektakularna. Jej efekt widoczny jest dopiero wtedy, gdy zaczyna się „burza” i „ulewa”. Kiedy pojawiają się trudy i niedostatki. Kiedy małżeństwo lub indywidualna osoba przechodzi „kryzys”.

Ale w tym miejscu pojawia się właściwie jedno pytanie: „Na czym budowałeś(aś) przez ostatnie 10-20 lat?” Dlaczego dziwisz się, że twoje, życie osobiste, czy małżeństwo zaczyna się sypać, jeśli przez wiele ostatnich lat troszczyłeś się jedynie o swój komfort i przyjemne życie?

Może będę w tym miejscu dla niektórych zbyt brutalny, ale zadam kilka pytań:

Jeśli dzisiaj przeżywasz trudności finansowe:

Co robiłeś w ostatnich latach, kiedy Bóg błogosławił cię finansowo?
Czy uczyłeś się mądrości w wydawaniu pieniędzy, czy raczej zaspokajałeś swoje zachcianki?
Czy uczyłeś się oszczędzania, czy raczej szukałeś sposobów na „używanie życia”?
Czy inwestowałeś w Boże Królestwo, czy w swoje życie?

Jeśli dzisiaj przeżywasz trudności w relacji małżeńskiej?

Co robiłeś w ostatnich latach, kiedy Bóg dawał ci miłość do „żony swojej młodości”?
Czy uczyłeś się jak budować relację małżeńską, czy raczej korzystałeś z niej w egoistyczny sposób?
Czy dziękowałeś Bogu za swoją żonę (męża) czy rozglądałeś się dookoła myśląc „co straciłem z własnej woli…” (to słowa z takiej starej piosenki)?
Czy inwestowałeś w swoją relację małżeńską (spędzanie czasu z żoną, rozmowy, itd.) czy w siebie (wypady z kumplami, własne hobby itd.)?

Jeśli dzisiaj przeżywasz trudności w relacji z Bogiem i w życiu osobistym?

Przejrzyj powyższe pytania i mądrość sama przyjdzie do ciebie…

Mocne fundamenty buduje się po to, aby przetrwać trudny czas. Kiedy wszystko idzie „dobrze” nawet nie wiesz jaki masz fundament i czy go w ogóle masz. Problem polega na tym, że kiedy przychodzi burza, jest już za późno na budowanie i umacnianie fundamentów…

Przyjmij, proszę słowa Jezusa jako tego, który ma władzę. Jeśli jeszcze nie doświadczyłeś burzy, bądź mądry i zajmij się umacnianiem fundamentów na skale.

Jeśli przechodzisz właśnie burzę… powodzenia.

6
lut

Większa miłość

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Czym dłużej idziemy ze sobą razem, tym większą miłość powinniśmy mieć wobec siebie nawzajem. I nie jest to opcja do wyboru, ale nakaz Jezusa, dzięki któremu ludzie będą nas rozpoznawali.

Jana 13:35  Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.

Wzajemna miłość uczniów Jezusa jest jak kolor skóry. Od kiedy w sejmie pojawił się John Godson, ludzie nie rozpoznają go po jego poglądach, ale po kolorze skóry. Podobnie jest z uczniami Jezusa – zanim ludzie poznają nasz poglądy muszą rozpoznać nas po wzajemnej miłości.

Większa miłość, to większa łaska, cierpliwość, łagodność, opanowanie i wszystkie pozostałe cechy, którymi NT opisuje miłość. Jest to również więcej „zakrywania swoich grzechów”, ponieważ „miłość zakrywa wiele grzechów” (1P 4:8). Co to znaczy, że miłość „zakrywa wiele grzechów”? Piotr nie daje nam za wiele wyjaśnienia tego dziwnego sformułowania. Traktuje je raczej jako coś oczywistego, coś, co bezpośrednio wynika z nauczania Jezusa i z praktyki Jego posługiwania. Dla Piotra, który widział Pana dotykającego chorych, grzeszników, kobiety cudzołożne, który „przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła” (zob. Dz 10:38) była to prawda zrozumiała i oczywista. Ale jak my dzisiaj mamy „zakrywać grzechy miłością”?

Przede wszystkim nie chodzi o zakrywanie swoich własnych grzechów – to raczej oczywiste, ale wolę to jasno wyrazić. Nie ma w Biblii przykładu na to, że Bóg cieszy się z tego, jak jego ludzie ukrywają przed Nim i przed sobą nawzajem swoje grzechy. Taka postawa, to właściwie zaprzeczenie miłości.
Nie chodzi tu też o „usprawiedliwianie” miłością grzechów i słabości innych ludzi – to doprowadziłoby do całkowitego wypaczenia przesłania ewangelii. Miłość musi iść razem z prawdą – bez prawdy miłość jest ślepa, a ślepą miłością można wytłumaczyć wszystko.

Jezus, głosząc ewangelię o Bożej miłości, wzywał do poznania prawdy, która uwalnia od winy: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8:32). Miłość bez prawdy jest nieskuteczna. Prawda jest tym elementem przesłania ewangelii, który obnaża nasz obecny stan – z reguły jest to stan grzeszny. I gdyby ewangelia na tym się kończyła, to każdy z nas pozostałby przed Bogiem obnażony, zawstydzony i skazany na śmierć – jak kobieta, którą przyłapano na cudzołóstwie.

Miłość jest jak Boży płaszcz, który okrywa całą naszą nagość i wstyd – pod jednym wszakże warunkiem: musisz się zgodzić z prawdą; prawda musi się stać twoim przyjacielem, a nie przeciwnikiem w grze, którego trzeba przechytrzyć i ograć. Jezus mówi o tym jasno w liście do kościoła w Laodycei:

Objawienie 3:17-18 „Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział.”

Jezus zawsze przychodzi z większą miłością, która niesie ze sobą balsam do namaszczenia oczu (Objawienie 3:19:  „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!”) i białe szaty, którymi chce nas okryć.  Jeśli chcemy Go naśladować nie możemy poprzestać na jednym z tych elementów, niezależnie od tego jak bardzo dobry nam się on wydaje.

Miłość, bez prawdy szybko staje się religijnym humanizmem – nawet nie wiem, czy w terminologii naukowej funkcjonuje taka nazwa :-). W moim zrozumieniu jest to humanizm okryty mgłą religijnych frazesów. To takie wytłumaczenie wszystkiego za pomocą paru wersetów (typu: „nie ma już potępienia”), aby człowiek mógł się zawsze czuć komfortowo i nie był narażony na tak surowe, niemiłosierne i konfrontujące określenia jak „grzech” – bo dobro i zadowolenie człowieka jest dla humanizmu celem najwyższym.

Humanizm religijny jest jak mgła, która powoli, ale nieustannie osiada na kościołach i indywidualnych ludziach. W skrajnej postaci występuje w takich kościołach, w których nie wolno używać słowa grzech i zrobić czegokolwiek, co naraziłoby wiernych na dyskomfort. W początkowym stadium, filozofia ta wygląda nawet bardzo dobrze, bo zawsze wzywa do większej miłości, przebaczenia, równego traktowania (taka trochę wolność, równość i braterstwo), ale z czasem przechodzi w następne etapy, które są kolejnymi krokami w zacieraniu prawdy i ewangelicznego radykalizmu – a to już jest początek ślepoty.

Dobrą rzeczą jest starać się o większą miłość, ale musi się ona wyrażać w kroczeniu w wizji od Boga. Nasze oczy muszą być cały czas zwrócone na Niego – to może nas ochronić od ślepoty humanizmu. Większa miłość, to dla mnie większe oddanie Chrystusowi, większa determinacja, aby być przed Nim czystym i nienagannym, aby On mógł mnie użyć do swoich celów. Większa miłość, to nie większa użalanie się nad sobą i innymi, ale większa gotowość do oddania swojego życia dla Niego. Większa miłość to większe obnażenie przed Nim, aby przyjąć większy płaszcz łaski i miłosierdzia. Większa miłość to większa Bojaźń Boża w miejsce lęku przed ludźmi.

Wyobraźmy sobie przez chwilę kościół, w którym każdy zwraca swoje oczy na Jezusa i w Nim szuka prawdy, przebaczenia, zaopatrzenia i zaspokojenia wszystkich potrzeb. Wyobraź sobie uwielbienie i modlitwę, w której każdy zwraca się do Jezusa tak, jakby od tego zależało Jego życie. Czy nie o to właśnie chodzi Temu, którego uznajemy za naszego Pana? Przecież to Jego słowa:

Mateusza 11:28  „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.”

Z całą pewnością Bóg wzywa nas dzisiaj do większej miłości, ale pamiętajmy, że to On jest jej źródłem a nie człowiek.

Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła.