Czym dłużej idziemy ze sobą razem, tym większą miłość powinniśmy mieć wobec siebie nawzajem. I nie jest to opcja do wyboru, ale nakaz Jezusa, dzięki któremu ludzie będą nas rozpoznawali.
Jana 13:35 Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.
Wzajemna miłość uczniów Jezusa jest jak kolor skóry. Od kiedy w sejmie pojawił się John Godson, ludzie nie rozpoznają go po jego poglądach, ale po kolorze skóry. Podobnie jest z uczniami Jezusa – zanim ludzie poznają nasz poglądy muszą rozpoznać nas po wzajemnej miłości.
Większa miłość, to większa łaska, cierpliwość, łagodność, opanowanie i wszystkie pozostałe cechy, którymi NT opisuje miłość. Jest to również więcej „zakrywania swoich grzechów”, ponieważ „miłość zakrywa wiele grzechów” (1P 4:8). Co to znaczy, że miłość „zakrywa wiele grzechów”? Piotr nie daje nam za wiele wyjaśnienia tego dziwnego sformułowania. Traktuje je raczej jako coś oczywistego, coś, co bezpośrednio wynika z nauczania Jezusa i z praktyki Jego posługiwania. Dla Piotra, który widział Pana dotykającego chorych, grzeszników, kobiety cudzołożne, który „przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła” (zob. Dz 10:38) była to prawda zrozumiała i oczywista. Ale jak my dzisiaj mamy „zakrywać grzechy miłością”?
Przede wszystkim nie chodzi o zakrywanie swoich własnych grzechów – to raczej oczywiste, ale wolę to jasno wyrazić. Nie ma w Biblii przykładu na to, że Bóg cieszy się z tego, jak jego ludzie ukrywają przed Nim i przed sobą nawzajem swoje grzechy. Taka postawa, to właściwie zaprzeczenie miłości.
Nie chodzi tu też o „usprawiedliwianie” miłością grzechów i słabości innych ludzi – to doprowadziłoby do całkowitego wypaczenia przesłania ewangelii. Miłość musi iść razem z prawdą – bez prawdy miłość jest ślepa, a ślepą miłością można wytłumaczyć wszystko.
Jezus, głosząc ewangelię o Bożej miłości, wzywał do poznania prawdy, która uwalnia od winy: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8:32). Miłość bez prawdy jest nieskuteczna. Prawda jest tym elementem przesłania ewangelii, który obnaża nasz obecny stan – z reguły jest to stan grzeszny. I gdyby ewangelia na tym się kończyła, to każdy z nas pozostałby przed Bogiem obnażony, zawstydzony i skazany na śmierć – jak kobieta, którą przyłapano na cudzołóstwie.
Miłość jest jak Boży płaszcz, który okrywa całą naszą nagość i wstyd – pod jednym wszakże warunkiem: musisz się zgodzić z prawdą; prawda musi się stać twoim przyjacielem, a nie przeciwnikiem w grze, którego trzeba przechytrzyć i ograć. Jezus mówi o tym jasno w liście do kościoła w Laodycei:
Objawienie 3:17-18 „Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział.”
Jezus zawsze przychodzi z większą miłością, która niesie ze sobą balsam do namaszczenia oczu (Objawienie 3:19: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!”) i białe szaty, którymi chce nas okryć. Jeśli chcemy Go naśladować nie możemy poprzestać na jednym z tych elementów, niezależnie od tego jak bardzo dobry nam się on wydaje.
Miłość, bez prawdy szybko staje się religijnym humanizmem – nawet nie wiem, czy w terminologii naukowej funkcjonuje taka nazwa :-). W moim zrozumieniu jest to humanizm okryty mgłą religijnych frazesów. To takie wytłumaczenie wszystkiego za pomocą paru wersetów (typu: „nie ma już potępienia”), aby człowiek mógł się zawsze czuć komfortowo i nie był narażony na tak surowe, niemiłosierne i konfrontujące określenia jak „grzech” – bo dobro i zadowolenie człowieka jest dla humanizmu celem najwyższym.
Humanizm religijny jest jak mgła, która powoli, ale nieustannie osiada na kościołach i indywidualnych ludziach. W skrajnej postaci występuje w takich kościołach, w których nie wolno używać słowa grzech i zrobić czegokolwiek, co naraziłoby wiernych na dyskomfort. W początkowym stadium, filozofia ta wygląda nawet bardzo dobrze, bo zawsze wzywa do większej miłości, przebaczenia, równego traktowania (taka trochę wolność, równość i braterstwo), ale z czasem przechodzi w następne etapy, które są kolejnymi krokami w zacieraniu prawdy i ewangelicznego radykalizmu – a to już jest początek ślepoty.
Dobrą rzeczą jest starać się o większą miłość, ale musi się ona wyrażać w kroczeniu w wizji od Boga. Nasze oczy muszą być cały czas zwrócone na Niego – to może nas ochronić od ślepoty humanizmu. Większa miłość, to dla mnie większe oddanie Chrystusowi, większa determinacja, aby być przed Nim czystym i nienagannym, aby On mógł mnie użyć do swoich celów. Większa miłość, to nie większa użalanie się nad sobą i innymi, ale większa gotowość do oddania swojego życia dla Niego. Większa miłość to większe obnażenie przed Nim, aby przyjąć większy płaszcz łaski i miłosierdzia. Większa miłość to większa Bojaźń Boża w miejsce lęku przed ludźmi.
Wyobraźmy sobie przez chwilę kościół, w którym każdy zwraca swoje oczy na Jezusa i w Nim szuka prawdy, przebaczenia, zaopatrzenia i zaspokojenia wszystkich potrzeb. Wyobraź sobie uwielbienie i modlitwę, w której każdy zwraca się do Jezusa tak, jakby od tego zależało Jego życie. Czy nie o to właśnie chodzi Temu, którego uznajemy za naszego Pana? Przecież to Jego słowa:
Mateusza 11:28 „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.”
Z całą pewnością Bóg wzywa nas dzisiaj do większej miłości, ale pamiętajmy, że to On jest jej źródłem a nie człowiek.
One comment
Leave a reply