Na zakończenie szabatu poszliśmy jak prawdziwi goim do synagogi. Nie miałem kipy, więc przy samym wejściu jakiś uprzejmy młody człowiek podarował mi swoją, bo miał jeszcze kapelusz. Chcieliśmy sie wmieszać w tłum, ale okazało się to trudne, bo tylko my byliśmy ubrani w jasne koszulki z krótkim rękawem, no i trochę wyglądem odbiegaliśmy od reszty.
Synagoga nie była duża, a zebrało się ok. 300 mężczyzn i chłopców, więc było trochę ciasnawo. Na szczęście klimatyzacja działała tak, że nawet było nam trochę chłodno.
Gospodarze wieczoru byli dla nas bardzo życzliwi i pomagali nam jak tylko umieli. Mój sąsiad przewracał mi nawet kartki w ichniejszej księżeczce i był bardzo zadowolony, że razem z nimi się modlimy.
Była bardzo sympatyczna atmosfera. Najpierw modliliśmy się pod przewodnictwem kogoś stojącego z przodu. Wszyscy po hebrajsku, a my w językach – brzmiało podobnie. Na słowo „Amen” spotykaliśmy się razem, a potem znowu płynęliśmy każdy w swoim języku. Modlitwa była dość głośna i trochę sprawiała wrażenie chaotycznej, ale to chyba tylko nasze wrażenie, to w pewnych momentach wszyscy zadziwiająco równo coś wykrzykiwali.
Potem była nastepna część spotkania. Zaprosili nas do dużego stołu i jedliśmy razem chałkę, łamiąc ją coś na wzór naszej wieczerzy. Potem była ryba na zimno – każdy brał malutki kawałek. Była bardzo smacznie zrobiona, tak jakby umarynowana z dość wyraźnym smakiem czosnku.
Potem, na zakończenie pierwszej części spotkania wszyscy chwycili się za ręce i idąc tanecznym krokiem (który trochę przypominał salsę) dookoła sali i między stolikami śpiewaliśmy jakąś wesołą pieśń. Te zmiany między poszczególnymi częściami spotkania następowały tak szybko, że byliśmy zdziwieni ich organizacją.
Potem było 15 min przerwy na uporządkowanie sali i spotkaliśmy się na drugą i ostatnią część spotkania, w której śpiewaliśmy pieśni. Wszyscy zebrali się dookoła dużego stołu (ok. 2 na 6 m), u szczytu którego siedział rabin. My siedzieliśmy w I rzędzie przy stole, a za nami dookoła stali w 3 – 4 rzędach na specjalnych ławkach, każdy rząd wyżej, tworząc w ten sposób całkiem spory chór.
To było niezwykłe doświadczenie. Dookoła nas wszyscy śpiewali z taką pasją, że czasami było naprawdę głośno. Nie było żadnego instrumentu, ale gdyby był to z pewnością tylko by przeszkadzał. Śpiewaliśmy razem z nimi, by słowa były raczej proste. Leciało to mniej więcej tak: La la laj, la la laj… Przy czym wszyscy spiewając to sprawiali wrażenie, że czytają te słowa z tych swoich książeczek. Właściwie to nie wiem do czego im one były potrzebne w tym czasie – a może oczami śledzili słowa, a ustami śpiewali tylko samą melodię..? A melodie były piękne.
Wyszliśmy z tego spotkania bardzo rozśpiewani i roztańczeni. Chyba tylko w Izraelu można zobaczyć tylu samych mężczyzn śpiewających z taką pasją dla Boga… Niezwykłe doświadczenie. Pójdę tam w następny szabat…
Tags: szabat
3 komentarze
Leave a reply