23 maj br. rozpoczęliśmy nowy sezon naszych koncertów uwielbienia w Parku Miejskim w Kielcach. Przez wiele dni wcześniej modliliśmy się właściwie o dwie rzeczy: aby Bóg działał w sercach zgromadzonych ludzi i o pogodę – sprawa ważna, ponieważ wszyscy wiemy ile deszczu spadło w pierwszych tygodniach maja. W naszych modlitwach ogłaszaliśmy Boże zwycięstwo i czuliśmy pokój, że Bóg zabezpieczy to miejsce i pogodę. No i według mnie stał się cud, a nawet więcej niż jeden. Po wielu dniach deszczu, niedziela była jedynym pogodnym dniem – ciepłym i nawet słonecznym. Wokół Kielc były burze, ulewy i grad, a u nas spadło tylko parę kropel, a i tak wtedy świeciło słońce. Ale oprócz pogody widzieliśmy jeszcze większe cuda; wielu ludzi słuchało ewangelii, uwielbiało Boga i modliło się razem z nami. Była naprawdę dobra atmosfera duchowa, czuliśmy akceptację i wzgędy ze strony zgromadzonych ludzi.
Cały koncert podzielony był na 6 bloków – 3 bloki uwielbienia, na zmianę z głoszeniem ewangelii i modlitwą za ludzi, miasto i kraj. W tym samym czasie działało 5 różnych punktów zorganizowanych przez nas w parku. Były to: namiot interpretacji snów, namiot poradnictwa duchowego i modlitwy, punkt mierzenia ciśnienia krwi, punkt informacyjny i miejsce, szczególnie dla dzieci, w którym Andrzej robił dzieciakom zwierzęta z balonów.
Wiele z osób, które przyszły do namiotu interpretacji snów, oraz zgodziły się na modlitwę o nich przyjmowało Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Teraz modlimy się, żeby Bóg dał im wzrost i żeby to ziarno Boże nie zostały zmarnowane.
Byliśmy wszyscy bardzo zachęceni naszym pierwszym koncertem i tak, jak było wcześniej planowane będziemy organizować następne. Kolejne nasze wyjście – jeśli otrzymamy zgodę Urzędu Miasta będzie 20 czerwca. Zapraszamy.
To temat, który w ostatnim tygodniu w sposób szczególny pokazuje mi Bóg, dlatego chcę napisać o tym trochę więcej. Bo to niby takie proste, a jednak w praktyce bywa różnie. Dlatego proponuję, żeby zrobić sobie krótki test zadając kilka podstawowych pytań:
-Co czuję, kiedy myślę o tym, że Jezus miałby prowadzić mnie w moim życiu?
-Czy jestem wdzięczny za to, że nie muszę już szukać drogi, prawdy i życia i że znalazłem perłę, za którą bez żalu jestem gotowy oddać całe moje stare życie?
-Czy mam głębokie przekonanie w sercu, że znalazłem to, czego pragnie moje serce?
-Jakie reakcje powstają w moim sercu, kiedy pomyślę, że spędzę z Jezusem całą wieczność?
-Co czuję, kiedy pomyślę, że On będzie rządził na zawsze, a ja będę jego poddanym i w jego imieniu sprawował władzę (to znaczy przed Nim rozliczał się ze swojego rządzenia)?
To tylko kilka prostych pytań, ale szczere odpowiedzi mogą wydobyć z nas szczerą miłość i tęsknotę do Jezusa, albo religijność i obawę przed Nim.
Religijność oznacza w tym kontekście, taki sposób myślenia, gdzie zastanawiam się, co mogę zrobić dla Jezusa. Z czasem takie myślenie doprowadza nas do tego, że to my obdarzamy Boga łaską, a nie On nas – bo przecież On potrzebuje naszych modlitw, uwielbienia, przychodzenia na spotkania, dziesięcin, przestrzegania przykazań itd. Takie myślenie jest totalnie sprzeczne z rzeczywistością żywej relacji do Jezusa, a nawet z oczywistymi biblijnymi faktami – to my potrzebujemy łaski i On nam ją daje; bez niej życie człowieka byłoby pogrążone w ciemności śmierci i beznadziei.
Bóg często porównuje swoją miłość do ludzi do miłości oblubieńczej i małżeńskiej. Pomyśl przez chwilę, czy chciałbyś małżeństwa w którym żona cię nie kocha, ale chce z tobą mieszkać, ponieważ zabezpieczasz jej utrzymanie? Tak czasem wygląda życie chrześcijan z Bogiem. Nie chcą odejść, ponieważ wiedzą, że tu jest łaska zbawienia i błogosławieństwo, ale nie chcą też dać swojego serca, bo za bardzo kochają swoje myśli, plany, lęki, słabości…
Dobrowolne poddanie się Jezusowi oznacza radość i ekscytację na myśl, że On może mnie poprowadzić, że mogę oddać mu swoje plany i obawy, że kiedy pomyślę o jego panowaniu, spływa na mnie błogi pokój i odpoczynek.
Jest też inny wymiar dobrowolnego poddania się Jezusowi, który widać wyraźnie w listach do 7 kościołów w Obj 2-3. Myślę, że nie trzeba tu nikogo przekonywać, że te kościoły i słowo do nich skierowane możemy odnieść do nas, dzisiaj. W tych listach, oprócz słów zachęty i korekty, Jezus daje obietnice dla tych, którzy wytrwają do końca jako zwycięzcy. Tych obietnic jest wiele, przynajmniej 22 i stanowią wielki zastrzyk motywacji do tego by wystartować w „biegu wiary i zwyciężyć go”. Te obietnice są wspaniałe, przeczytaj tę listę i pomyśl, że to wszystko może być dla ciebie:
owoce z drzewa życia, rosnącego w środku Raju (2:7);
korona życia (2:10);
zachowanie od drugiej śmierci (2:11);
jedzenie ukrytej manny (2:17);
biały kamień (2:17);
nowe imię napisane na tym kamieniu (2:17);
władza nad narodami (2:26);
przyjęcie gwiazdy porannej (2:28);
białe szaty (3:5);
imię, które nie będzie usunięte z Księgi Życia (3:5);
wyznanie imienia wierzącego przed Ojcem i aniołami (3:5);
poddanie prześladowców pod ich stopy (3:9);
poznanie przez prześladowców miłości Jezusa wobec tych, których oni prześladowali (3:9);
uczynienie z wierzących filarów w Bożej świątyni (3:12);
wypisanie na tych filarach imienia Boga, imienia Nowego Jeruzalem oraz nowego imienia Jezus (3:12);
złoto w celu uczynienia bogatym (3:18);
białe szaty (3:18);
namaszczenie oczu, aby widzieć więcej (3:18);
wspólne jedzenie z Jezusem (3:20);
zasiadanie na Jego tronie (3:21).
A kim jest w tym kontekście zwycięzca? To ten, który wytrwał do końca w tym, czasami bolesnym, procesie zmian i korekty; to ten, kto zrozumiał, że Jezus, który przechadza się pośród kościołów nie przychodzi z narzekaniem, krytyką i niezadowoleniem, ale z miłością i pasją, która doprowadzi nas do pełni naszego przeznaczenia. On pragnie dać nam wszystkie te nagrody, ale jeszcze bardziej pragnie, abyśmy w głębi serca, dobrowolnie odpowiedzieli mu: Tak, to czego pragnie moje serce, to twoje prowadzenie, korekta, łaska – po prostu Twoja Obecność, Panie.
Podział i jedność
Na naszych oczach dokonuje się chyba największy podział wewnętrzny w naszym kraju, jaki obserwujemy od 1989roku. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek od tego czasu ten podział wszedł tak głęboko i oprócz sfery polityki dotknął tak bardzo samo społeczeństwo, Kościół Katolicki i kościoły protestanckie. Przykro jest patrzeć na zwalczających się polityków, biskupów i chrześcijan. Strach odezwać się do obcego człowieka w poczekalni, kolejce, w sklepie, bo nie wiadomo po której jest stronie i czy za chwilę nie usłyszymy parę soczystych epitetów pod adresem tych drugich – a wtedy nie daj Boże, abyśmy do tych drugich należeli.
Zastanawiam się, czy ten rodzaj wewnętrznego konfliktu nie jest na stałe wpisany w charakter naszego narodu. Wolałbym, aby nasze społeczeństwo było tak miłe jak Islandczycy (słyszałem, że to bardzo mili ludzie i bardzo przyjaźnie nastawieni do innych), ale niestety ten rodzaj pokoju chyba nigdy nie nastanie w naszym pięknym kraju.
Chciałbym, aby ewangelia pokoju zapanowała i żeby nie było „prawych Polaków” i tych drugich, „radiomaryjnych” i „tvn-owskich”, „Żydów” i „naszych”, „narodowokatolickichpolaków” i sekciarzy, ale czasy, w których żyjemy naznaczone są właśnie piętnem podziałów. Jezus mówił o nich więcej niż nam się wydaje; ostrzegał przed nimi i dawał wskazówki, jak wytrwać do końca.
Nie przejmuję się za bardzo podziałami politycznymi – nie widzę w nich większego problemu, dopóki toczą się w sferze dyskusji i sporów. Taki podział jest dobry, ponieważ tworzy pewną równowagę i wzajemną kontrolę. Nie możemy jednak zapomnieć o tym, że my, wierzący, chociaż żyjemy w tym świecie, „nie jesteśmy już z tego świata”. Ktoś powiedział, że demokracja nie jest idealnym ustrojem, ale nikt nie wynalazł lepszego. To prawda w wymiarze ludzkim, ale Bóg, na przykładzie Izraela pokazał nam inny system, monarchię teokratyczną. To sposób sprawowania władzy, w którym Bóg jest królem, a pod jego mądrymi i sprawiedliwymi rządami, ludzie żyją w wolności i wzajemnej miłości. To brzmi jak bajka, ale taki jest właśnie Boży plan. Jezus nie przychodzi na ziemię, żeby założyć nową partię i kandydować z jej ramienia, ale żeby przejąć pełnię władzy, jako Król królów i Pan panów – a to jest monarchia absolutna. Musimy się już teraz przyzwyczajać do tej myśli, że w Jego królestwie tzw. opozycja to nie będą ci, którzy mogą wszystko mówić i za nic nie biorą odpowiedzialności, a ich głównym celem jest skrytykować, ośmieszyć i zdeprecjonować wszystko to, co robi rząd. Opozycja w Królestwie Jezusa to chodzenie po bardzo kruchym lodzie.
Ostatnio dotarło to do mnie z nową siłą, że najważniejszą rzeczą, jakiej mam się nauczyć w tym czasie (może w tym życiu) jest dobrowolne posłuszeństwo Jezusowi, wypływające z miłości do Niego. Postawa nieustannej kontestacji, która w czasach ST zwana była często „szemraniem” musi we mnie umrzeć do końca. Nie chcę przez to powiedzieć, że w tej dziedzinie toczę większe walki, bo tak chyba nigdy nie było – rządy Boga zawsze wydawały mi się najlepszą rzeczą, jaką w życiu poznałem – ale widzę wokół, że wielu ludzi, nawet wierzących poważnie zmaga się z dobrowolnym przyjęciem Bożego prowadzenia; inaczej mówiąc z totalnym zaufaniem do Boga.
W tym kontekście nie jest problemem nasza niedojrzałość, a czasami nawet grzech; nie jest problemem nasza słabość, ale poważnym problemem jest moja niechęć i nieufność, które stawiają mur pomiędzy mną i Bogiem.
Podział musi przyjść – teraz widzimy go w postaci polaryzacji poglądów i czynów.
„Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze Mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca” (Obj 22:11-12).
„Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10:21).
„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. (…) Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej” (Łk 12:49-53).
Powyższe teksty to tylko niektóre z tych, które mówią o podziale w Czasach Ostatecznych. Ten podział będzie widoczny coraz bardziej i wielu będzie sobie zadawało pytanie: „Dlaczego Bóg nic z tym nie robi?” Bóg przygotował specjalną strategię na czasy poprzedzające przyjście Jezusa; na ostatnie pokolenie w naturalnej historii ziemi:
„Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? Odpowiedział im: Nieprzyjazny człowiek to sprawił. Rzekli mu słudzy: Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go? A on im odrzekł: Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza” (Mateusza 13:24-30).
Czyżby Jezus tak bardzo nie znał się na rolnictwie? Przecież to nie jest normalne i dobre żeby zostawić chwasty i pszenicę razem – wiadomo, że chwasty rosną szybciej i plon będzie mniejszy. Dzisiaj każdy rolnik wie, że chwasty należy tępić, kiedy są jeszcze małe. Tak, w „normalnych” czasach tak właśnie powinno się robić, ale do czasów ostatecznych odnoszą się nieco inne zasady – to nie są normalne czasy, więc i Boża strategia nie jest „normalna”. Ta strategia „pozostawienia wszystkiego aż do żniw” widoczna jest już teraz. Widzimy coraz więcej grzechu, buntu i wszelkiego innego rodzaju zła, ale z drugiej strony widzimy wzrastający kościół w pasji i ogniu modlitwy i uwielbienia.
Dzisiaj musimy na nowo zweryfikować linie podziału i granice jedności. Jedność nie zawsze musi oznaczać te same poglądy polityczne, ten sam kościół czy denominację. Granice jedności coraz bardziej widocznie przebiegają według ludzkich serc. Bóg zbiera swój Kościół z różnych denominacji i tradycji. Jedność, która oprze się podziałowi polega na naszym poddaniu się Jezusowi – tylko ci będą JEDNO, którzy dobrowolnie i z wdzięcznością poddadzą się Królowi królów. Ta jedność jest zdefiniowana przez Ducha i Prawdę. Prawdą jest Jezus, a Duch poświadcza w twoim duchu z kim jesteś jedno.
Dlatego nie dajmy się zwieść pozorom. Jedność musi przyjść i ona narodzi się w bólu i zamieszaniu, które coraz bardziej będą widoczne wokół. Kiedy napisałem to zdanie, uśmiechnąłem się w duchu, ponieważ przypomina ono do złudzenia tezę pierwszych komunistów wskazujących na dialektykę i walkę społeczną z której zrodzi się powszechny ład i szczęście pod nazwą komunizm :-). Jak widać ludzie już wcześniej mieli takie pragnienia. Żeby wszystko było jasne – Jezus nie jest komunistą i ja nim też nie jestem, chociaż myślę, że z „prawdziwymi komunistami – mającymi czyste idee i czyste serca” Jezus dogadałby się szybciej niż z niektórymi z tych którzy chodzą do kościoła, słuchają radia i oglądają wiadomości. Musimy zobaczyć ten wymiar jedności. Jedność tworzą ci, którzy należą do Jezusa – nie wierzę w inną jedność…
Zmiana
To słowo nie zawsze się dobrze kojarzy. To zależy od miejsca w jakim się znajdujesz i od miary wiary lub prostego optymizmu. Jednak chociaż Bóg się nie zmienia w swojej naturze i charakterze, to jednak ciągle idzie do przodu, realizując swój plan, który jest niezmienny, jednak z naszej perspektywy wymuszający coraz to nowe rzeczy.
Już na początku Wieczernika Bóg powiedział przez Augustyna, że jedyną stałą rzeczą w tym kościele będą zmiany. Jesteśmy kościołem zmian, ponieważ jesteśmy kościołem pionierskim. Nie piszę „proroczym”, bo innego kościoła po prostu nie ma – albo kościół jest zbudowany na fundamencie apostołów i proroków, albo jest religijną organizacją.
Lou Engle powiedział kiedyś, że „są takie momenty w historii, kiedy otwierają się drzwi do wielkich zmian” i niewątpliwie takie drzwi otwierają się teraz przed nami.
Bardzo często tak się dzieje, że przełom, którego spodziewamy się od miesięcy i lat przychodzi tak niespodziewanie, że my sami jesteśmy zaskoczeni, chociaż tego właśnie pragnęliśmy. Przełom w chorobie, w finansach, w relacjach, ale też te masowe przełomy, jak zmiany społeczne, rewolucje, wojny, przebudzenia itd. Jednym z symptomów zapowiadających taki przełom jest… niezadowolenie. To bardzo znaczący symptom, chociaż bardzo łatwo można go opacznie zrozumieć.
Niezadowolenie, brak satysfakcji, głód, a czasami nawet frustracja i gniew zapowiadają: szykuj się na zmianę. Jest to jak wzrastająca wewnętrzna fala, która burzy spokój, samozadowolenie i komfort. I niby nic się nie zmieniło a już nie możesz wytrzymać; niby jesteś w dobrym miejscu, a chce ci się wyć.
Problem komplikuje się wtedy, gdy ta zmiana jest pomnożona i zawiera w sobie zmianę w społeczeństwie, w Kościele, w lokalnej społeczności i w twoim osobistym życiu – wtedy wydaje się, jakby się wszystko waliło i często tak rzeczywiście jest. Patrzysz dookoła i myślisz coś z tymi ludźmi jest nie tak, coś ze mną jest nie tak. Wtedy bardzo łatwo założyć, że to ich wina, albo moja wina – no w każdym razie czyjaś wina musi być, że się tak czuję. I to nie jest dobry kierunek rozumowania, bo stąd już tylko malutki kroczek do potępienia i myśli: „Ja się nie nadaję. Wycofam się. Coś poszło nie tak.” itd.
To ciśnienie wewnętrzne jest czasem tak silne, że wpływa na decyzje, które rozwalają Boże dzieło, zamiast go budować. Nie jest łatwo w takiej chwili zaufać Bogu, ale tak naprawdę to nie mamy innego wyjścia.
Ja zawsze zakładam, że każdy chce „dobrze”, co wcale nie znaczy, że robi to, co jest dobre i że buduje zamiast burzyć. Zresztą burzenie też czasem jest zadaniem od Boga – zobacz powołanie Jeremiasza. Ale chcąc dobrze musimy uważać, żeby nie dać się ponieść własnej niecierpliwości i frustracji. Wiele jest przykładów w Biblii osób, które chciały dobrze, ale inaczej niż Bóg – Sara, Saul, Dawid i inni. W chwilach napięcia i tego wewnętrznego ciśnienia łatwo jest „wziąć sprawy w swoje ręce”, a przecież gdybyśmy się nad tym zastanowili, to każdy przyzna, że to Bóg dokonuje przełomów, a nie my.
Nie mówię też tu o tym, żeby sobie usiąść i poczekać, aż przejdzie i znowu wszystko wróci do „normy”. Mówię tylko o tym, że tego rodzaju momenty są szczególnym wyzwaniem i powinniśmy być w nich szczególnie ostrożni. Jest to miejsce szczególnej wrażliwości, kiedy każde niezręcznie lub niepotrzebnie wypowiedziane słowo może komuś odebrać nadzieję, zachętę, a może nawet życie. Przechodzenie przez takie momenty razem, to duże wyzwanie. Szczerość w takiej chwili ma szczególne znaczenie, ale musi być połączona z absolutnie czystym sercem i brakiem ukrytych pretensji. Wtedy możemy razem płakać i śmiać się, wielbić i pokutować i nikt nie będzie czuł się oskarżony.
Bóg mówi w tym czasie wprost, szczególnie do liderów Kościoła: Jest czas na zmiany, weryfikację priorytetów, na radykalny przegląd stylu życia. To dotyczy przede wszystkim liderów, ale nie tylko. Zmiana ta dotyka całego Ciała i całych społeczeństw.
Dziś łatwo jest powiedzieć: To oni są winni, gdyby oni inaczej postępowali, to ja nie musiałbym być taki i nie musiałbym przechodzić przez te trudy. Jest w tym część prawdy, ale mało odpowiedzialności. Jeśli rozumiem zasadę odpowiedzialności to wiem, że takie miejsce jest przede wszystkim dla mnie wezwaniem do zmiany. Moja odpowiedzialność za nich oznacza moją modlitwę i zaufanie Bogu. (Mam tu na myśli politykę i Kościół.)
Zmiana dotyczy każdego z nas. Pomóżmy sobie przez nią przejść.