11
sty

Dylemat

   Posted by: Jacek Sierka   in Bieżące

Nie wiem czy ktokolwiek czyta moje wpisy (bo ostatnio jakoś nie ma żadnych komentarzy), czy piszę dla siebie, ale nawet, jeśli piszę tylko dla siebie to warto, bo to słowo konfrontuje mnie. I tylko zadaję sobie pytanie: po co pisać rzeczy, które mnie samego konfrontują?

No cóż, parafrazując słowa apostoła Pawła mogę powiedzieć: „Biada mi, gdybym nie mówił tego, co mam wrażenie pokazuje mi Bóg!” (por. 1Kor 9:16). Czy czujesz podobnie jak ja, że to słowo cię konfrontuje, to znaczy czy czujesz się tak, jakbym pisał właśnie o tobie? Jeśli tak, to jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Jeśli tak się poczułeś to nie miej do mnie pretensji, bo pisząc swój blog myślę głównie o sobie, o Bogu i Jego Słowie. Ale może przy okazji warto zadać sobie pytanie, czy moje czyny i myśli są zgodne z Bożym Słowem czy nie?

Jeśli nie, to nie ma co się obrażać na słowo, tylko podjąć decyzję o zmianie i nawróceniu, a jeśli tak to jest to powód do radości i satysfakcji z tego, że jestem prawdziwym naśladowcą słowa (por. 1J 3:18).

Spróbuj uwierzyć w to, że nie jestem twoim wrogiem i prześladowcą, tak, jak nie jestem wrogiem samego siebie. Bóg i Jego Słowo też nie jest twoim i moim wrogiem, chociaż czasami mam wrażenie, że On wydobywa pewne wersety specjalnie po to, żeby mnie dobić. Czy Bóg chce mnie dobić? Tak, a dokładnie On chce zabić do końca starego człowieka we mnie z jego starym sposobem myślenia, abym stał się nowym stworzeniem (por. 2Kor 5:17) z przemienionym umysłem (por. Rz 12:2) i aby nie było już we mnie mnie, ale żeby zamieszkał we mnie Chrystus – nadzieja chwały! (por. Ga 2:20).

Czy ja, z Chrystusem we mnie, zamiast mnie, to nadal ja? A może lepiej byłoby zadać pytanie: Co jest lepsze, Chrystus we mnie, czy ja we mnie? Mając taki wybór, stawiam na Chrystusa, bo myśl o tym, że On czuje się dobrze we mnie daje mi ogromną radość i pokój – wiem, że On potrafi dobrze zadbać o swoje, czyli w tym wypadku też o moje ciało i całą resztę. A jeśli ja miałbym sam kierować swoim życiem, to już teraz wiem, że to chodzenie po cienkim lodzie.

Efezjan 3:20-21: „Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen.”

10
sty

Miejsce samotności

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Jest takie miejsce, w którym – pomimo wszystkich ludzi wokół – stajemy przed Bogiem samotni i obnażeni. Kiedy spotykamy się w kościele, słuchamy nauczań i zdobywamy objawienie woli Boga, wszystko wydaje się w miarę oczywiste – trzeba tak zrobić, bo Bóg tak chce. Ale czym innym jest podjęcie decyzji i odpowiedzialności za nie.  Jeśli zdamy sprawę przed Bogiem z każdego bezużytecznego słowa (zob. Mt 12:36), to o ileż bardziej z naszych decyzji i czynów tych podjętych jak i zaniedbanych – bo zaniedbanie jest również podjęciem decyzji o nie podejmowaniu decyzji.

Samotność o której chcę napisać, to w zasadzie odpowiedzialność za decyzje serca, których z nikim nie możesz podzielić, np. komu i jak wybaczyć, kogo i jak pobłogosławić, komu okazać wdzięczność a komu pretensje, komu zaufać a przed kim postawić zasłonę nieufności itd. Tego rodzaju decyzji nikt nie może podjąć za ciebie, a – niestety – ich konsekwencje są bardzo poważne. Pomyśl przez chwilę, jeśli miałbyś podjąć decyzję, która może zaważyć na twoim życiu, czy podjąłbyś ją szybko i bez gruntownego przemyślenia i przemodlenia? Zapewne nie. A tymczasem jak łatwo nam jest podejmować decyzje np. o osądzie drugiego człowieka? To się dzieje wręcz automatycznie, tylko, że to jest śmiertelny automat – śmiertelny dla nas.

Wiele ostatnio przeszedłem trudnych doświadczeń – nie chodzi mi tylko o kwestię zdrowia – myślę, bardziej o trudnych rozmowach i spotkaniach i narasta we mnie smutek i niepokój, z powodu tego, jak szybko wierzący ludzie są gotowi osądzić, wydać wyrok i dokonać egzekucji. Gdyby Bóg z nami tak postąpił choć raz, w naszym życiu, to kościoły opustoszałyby błyskawicznie a po wierzących pozostałyby jedynie pobożne cytaty na nagrobkach.

Bóg nie jest szybki do osądzania i karania, za to bardzo szybki do przebaczenia. Bardzo dotknął mnie jeden werset z Rz 8:32: „On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?” Kiedy czytałem ten werset zaskoczyło mnie połączenie tego, że Bóg nie oszczędził własnego Syna z tym, że nam wszystko darował. Po pierwszej części tego wersetu spodziewałem się raczej zakończenia w stylu …to i was Bóg nie oszczędzi. A tymczasem okazuje się, że ofiara Jezusa jest dla Boga podstawą do odpuszczenia nam wszystkich grzechów. Jeżeli więc Jezus złożył za nas ofiarę ze swojego życia, a przez to Bóg nam wszystko darował, to jak my możemy nie darować WSZYSTKIEGO tym, którzy wobec nas zawinili?

Filipian 2:5  To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie.

Cały ten rozdział z Flp jest niezwykły, ukazuje serce Jezusa i jego niezwykłą pokorę. A czytając go jestem porażony tym jak bardzo trudno jest nam Go naśladować. jak łatwo jest nam postępować, według tego, co „wiemy”, „rozeznajemy”, „czujemy”, a jak trudno podejmować decyzje z miłości, która „zakrywa wiele grzechów”. Czy w ogóle wiemy, co to znaczy zakrywać grzechy miłością?

To jest właśnie to miejsce samotności, w którym musimy podjąć decyzję: kochać i wybaczać, czy osądzać i oskarżać. Nikt z tego miejsca cię nie zwolni i nikt nie usprawiedliwi, a Bóg postąpi z tobą dokładnie tak, jak ty postępujesz z innymi – zresztą o to go prosisz w swojej codziennej modlitwie „Ojcze nasz”. Takiej prośbie Bóg się nie oprze :-).

To Bóg postawił zasadę miłości ponad wszystkim… ponad sprawiedliwością, wszelką mądrością i wiedzą. Dzięki temu KAŻDY może uczyć się przed Nim doskonałości – bo kochać całym sercem może każdy, nawet ten, kto nie ma wiedzy, mądrości, rozeznania, czy szczególnie wielu darów.

Miłość cierpliwa jest , łaskawa jest…

Jeśli musisz podjąć jakąś decyzję w odniesieniu do swojego brata czy siostry, zwróć uwagę na miłość.

1 Jana 2:9-11  „Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego, dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd dąży, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy.”

1 Jana 3:18  „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!”

9
sty

Czas

   Posted by: Jacek Sierka   in Duchowe refleksje

Bóg dał nam czas. Dla jednych jest on przekleństwem, a dla drugich błogosławieństwem. Jedni mają go w „nadmiarze”, do tego stopnia, że muszą go „zabijać”, a innym go zawsze brakuje.

Znałem kiedyś człowieka, który był moim przełożonym i który na stwierdzenie: „Nie mam czasu” odpowiadał: „Przyjdź do mnie, ja ci pożyczę”, co w jego języku oznaczało, zostaw wszystko i zrób to, co do ciebie mówię.

Pomimo tego, że naukowcy twierdzą, że czas biegnie cały czas jednakowo, a na potwierdzenie tego zbudowali nawet zegar atomowy, który podobno jest najdokładniejszym zegarem świata, chyba wszyscy mamy wrażenie, że czas nie jest wartością stałą dla każdego człowieka. Odczucie czasu jest bardzo indywidualną rzeczą i zależy od wielu czynników. Jak więc podejść do tematu czasu? Czy są jakieś obiektywne cechy tego Bożego daru.

Myślę, że jest kilka takich rzeczy dotyczących czasu, które z wiekiem Bóg pozwala nam odkryć i oczywiście nie chodzi tu o naukę, ale o życie.

Zrozumienie upływającego czasu najbardziej utrudnia nam głęboko zakorzenione w naszych sercach pragnienie, a nawet coś więcej niż pragnienie, wezwanie do wieczności. Bóg umieścił w naszych sercach przeznaczenie do wieczności i cały nasz wewnętrzny człowiek nie zgadza się na przemijanie i umieranie. To przeznaczenie do wieczności jest jedną z cech naszego stworzenia na podobieństwo i obraz Boga. Myśl o tym, że możemy przeminąć i nas już nie będzie wydaje nam się absolutnie nienaturalna i w jaskrawy sposób staje do konfrontacji z tym, co nazywamy czasem.

Czas, przegrywa w tej wewnętrznej walce, aż do momentu, w którym stanie się w naszym życiu coś, co potrząśnie nami wystarczająco głęboko; na tyle głęboko, że musimy się zatrzymać i zadać sobie parę trudnych pytań.

Co więc jest prawdą dla człowieka, jego pragnienie wieczności, czy doświadczenie przemijania w czasie? I jedno i drugie.

Kluczowym wersetem jest dla mnie w tym rozważaniu o czasie:

Psalmów 90:12  Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca.

O czy mówi w tym wersecie Mojżesz (w Biblii Tysiąclecia psalm ten przypisany jest Mojżeszowi)? O tym, że czas, który dał nam Bóg ma na celu doprowadzenie nas do poznania Bożej mądrości serca. W innym wersecie w tym samym psalmie autor mówi, że  „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps 90:10). Czy to dużo, czy mało? Dla dziecka i młodego człowieka to prawie wieczność, ale czym starsi jesteśmy, tym bardziej wydaje nam się, że to tylko chwila. Starsi ludzie mówiąc o swoim życiu posługują się różnym określeniami, ale najbardziej spodobało mi się to: „Życie trwa tyle, co otwarcie i zamknięcie drzwi.” Czy otwarcie i zamknięcie drzwi może trwać 70-80 lat? Okazuje się, że tak – w konfrontacji z tym pragnieniem wieczności, które jest w naszych sercach tak to właśnie wygląda.

Wielkiego dramatu doświadczają ludzie, którzy „nagle” znajdują się na tym progu i widzą, że drzwi za nim się zamykają, a wcześniej nie zdążyli nawet o tym pomyśleć, bo bali się konfrontacji z myślą o własnym przemijaniu i umieraniu. nagle czują się całkowicie nieprzygotowani i uświadamiają sobie, że nie zrobili jeszcze w życiu tych najważniejszych rzeczy.

Bóg nie chce nas pozostawić nieprzygotowanymi, dlatego musimy „liczyć nasze dni”, aby zdobyć „mądrość serca”. Jezus żył na ziemi i posługiwał krócej, niż większość z nas, a mimo to wypełnił dzieło Ojca w sposób doskonały. Kiedy umierał na krzyżu powiedział „wykonało się”, co oznacza: „Dzieło, do którego zostałem posłany, zostało wykonane.”

Ale można by powiedzieć po ludzku: Panie, przecież odszedłeś za wcześnie, ile jeszcze mógłbyś dokonać cudów, ilu chorych uzdrowić, ilu ludzi nie usłyszało z Twoich ust Ewangelii? To prawda, ale to nie jest właściwe kryterium. Jest nim powołanie i zadanie, do którego przeznaczył Jezusa, ciebie i mnie Ojciec. Jezus nie uzdrowił wszystkich chorych i nie głosił ewangelii wszystkim ludziom na ziemi – nie zbudował nawet sieci kościołów, nie mówiąc już o budynkach z wyposażeniem – a mimo to doskonale wypełnił swoje dzieło, ponieważ umiał liczyć dni i miał pełnię mądrości serca.

Co to znaczy liczyć dni? No i tutaj nie mam jasnej odpowiedzi, ale wydaje mi się, że jest to życie ze świadomością Bożego prowadzenia, inaczej mówiąc w poddaniu Bogu każdego dnia. Wtedy Bóg wyznacza nasze pory i sezony i „ten dzień” nie zaskoczy nas jak złodziej w nocy. Przez to, że Jezus żył w niezwykłej bliskości z Ojcem miał świadomość zbliżającego się czasu paschy – przejścia. Dlatego nie miał czasu na zajmowanie się innymi rzeczami, jak tylko czynieniem woli Ojca – to jest ciekawe – Bóg-Jezus nie miał na ziemi czasu! Ale kiedy zaczniesz liczyć swoje dni, dojdziesz do tego samego miejsca, stwierdzisz, że nie masz czasu na zajmowanie się rzeczami, które nie są najważniejsze, które nie są częścią twojego powołania i przeznaczenia.

A co to znaczy zdobyć „mądrość serca”? Wydaje mi się, że to zrozumienie Bożego planu, powołania i przeznaczenia. Ta mądrość  pozwala odrzucić wiele rzeczy i zająć się tymi najważniejszymi. Ona na progu naszego życia powie:

„W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan… (2Tm 4:7-8)
Kiedy zdobędziemy mądrość serca, ten dzień nie zaskoczy nas jak złodziej w nocy, ale pełni ufności zwrócimy swoją twarz w górę w oczekiwaniu Tego, którego pokochało i poznało nasze serce. I wtedy nasze pragnienie wieczności zostanie zaspokojone w pełni.

Czasami Bóg pomaga nam dojść do tego miejsca „liczenia dni” i „zdobywania mądrości”. Niektórzy potrzebują tej pomocy bardziej od innych. I czasami to, co wydaje nam się trudnym doświadczeniem może być Bożym czasem kairos w naszej wewnętrznej przemianie ku mądrości. Ponieważ:

„Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru.” (Rz 8:28)

Co chciałbym przez to powiedzieć? No właściwie tylko tyle, że nie mamy czasu na tyle dużo, żeby go zmarnować, ale wystarczająco, żeby wypełnić nasze zadanie na ziemi. Nie musimy żyć w strachu, że nie zdążymy czegoś zrobić, pod warunkiem, że wiemy, co mamy robić i to właśnie robimy. Ale, żeby robić, to, do czego jesteśmy powołani, musimy zrezygnować z wielu innych rzeczy, do których „powołaliśmy się” sami, lub przymusili nas inni ludzie. To nie jest łatwe zadanie, zrezygnować z rzeczy drugorzędnych, aby wypełnić powołanie. Dla jednych oznacza to zrezygnowanie z tego, co „mi się należy – do czego mam prawo”, dla innych koszmarne nic nie robienie. Świadomość nic nie robienia – tylko szukania Boga i pytania go o te najważniejsze rzeczy jest dla wielu (szczególnie mężczyzn) barierą nie do pokonania. Opieramy się wizji tej pustki i spychamy potrzebę uporządkowania priorytetów na bliżej nieokreśloną przyszłość – na tak zwany „wolny czas”.

No i znowu wracamy do kwestii czasu. Tak zwany wolny czas, jest fatamorganą, do której możemy jedynie dążyć i która w naszej wyobraźni jawi się nam jako wspaniała wizja przyszłości, ale jeśli nie podejmiemy decyzji i nie stoczymy walki, to pozostanie ona niedościgłym marzenie.

Bóg dał nam czas i dał nam również nad nim autorytet, co oznacza, że to głównie od nas zależy czym go wypełnimy i na co zużyjemy. Póki co podróże w czasie i cofanie czasu jest jedynie wizją z gatunku SF – choć przyznaję – kuszącą.

Nasza rzeczywistość jest dość brutalnie określona przez Boże Słowo: „A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd… (Hbr 9:27), co oznacza, że nie możemy mieć nadziei na reinkarnację i następne życie „na próbę”. Ale Bóg zawsze nam pomaga – a szczególnie tym, którzy Go miłują 🙂 – tym pomaga zawsze dla ich dobra. Jeśli więc go miłujesz nie bój się zmian, choroby, słabości – zaufaj mu, bo On wie lepiej jak pomóc ci policzyć dni i zdobyć mądrość serca.

Powodzenia.

17
gru

Z narodzeniem Jezusa było tak… cz.2

   Posted by: Jacek Sierka   in Bieżące

I znowu zbliżają się święta ta bliskie duszy każdego Polaka – mojej też, bo będę mógł pojechać do rodziców i spędzić z nimi i z rodziną siostry 3 dni. Bardzo lubię ten czas, kiedy jesteśmy razem. Mój dom rodzinny jest rzeczywiście „ciepłym” domem, a w tym roku ze względu na moją słabość fizyczną przygotowania na ten czas są wyjątkowe – to trochę tak, jakby mnie mieli spotkać pierwszy albo ostatni raz :-). No i co będę udawał, że tego nie lubię, lubię te spotkania rodzinne.

Jednak warto przy tej okazji trochę przeczyścić perspektywę i przyjrzeć się lepiej wszystkim zwyczajom świątecznym, żeby ciesząc się sobą nie zasmucić przy okazji Boga wchodząc w pogaństwo i bałwochwalstwo. Niestety, czym dłużej badam temat Bożego Narodzenia tym mniej widzę w nim elementów chrześcijańskich, a coraz więcej pogaństwa i to mnie martwi, ponieważ okazuje się, że będąc narodem jakoś tam wierzącym nie możemy wyrwać się z czarów, magii, przesądów i zabobonów, które są tak bardzo obce duchowi Biblii.

Pisałem już na temat Bożego narodzenia w ubiegłym roku (http://jacek.wieczernik.pl/?m=20091221) i to, co teraz dodam będzie uzupełnieniem.

Okazuje się niestety, że chociaż z zewnątrz przykryta chrześcijańską szatą, tradycja – szczególnie wigilijna jest bardzo mocno zakorzeniona w naszej słowiańsko-pogańskiej kulturze. Okazuje się, że nastąpiło w tym czasie przedziwne połączenie wielu różnych religii i kultur (o niektórych pisałem w poprzednim wpisie z 2009 roku).

Zdaniem etnologów wigilia pierwotnie była ucztą ofiarną, stypą dla zmarłych. Należała do pogańskiego cyklu obrzędowego ustanowionego ku pamięci przodków, czyli zimowe zaduszki. Stąd w naszej tradycji wigilijnej znalazły się zwyczaje, których albo nie rozumiemy w ogóle, albo które zostały na siłę zreinterpretowane w świetle wiary chrześcijańskiej. Miała ona miejsce w czasie tzw. przesilenia zimowego. Była to najdłuższa noc w roku, po której dzień znów zaczyna się wydłużać. Wróżono wtedy pomyślność w nadchodzącym roku (stąd zwyczaj wyciągania spod obrusa ździebeł siana – kto wyciągnie najdłuższe ten będzie najdłużej żył i będzie najszczęśliwszy), grupy w rytualnych przebraniach obchodziły wszystkie domy śpiewając kolędy i zbierając zapłatę w naturaliach, całowano się pod podłaźnicą i jemiołą, a przede wszystkim przygotowywano posiłek z 13 potraw, dbając jednocześnie o dodatkowe nakrycie dla zmarłych przodków.

Ten zwyczaj przygotowania dodatkowego nakrycia i miejsca przy stole przetrwał właściwie do dzisiaj w postaci „miejsca dla niespodziewanego gościa”, ale pierwotnie było ono przeznaczone dla duszy zmarłego, która była zapraszana na posiłek. Stąd w dawnej Polsce nie wolno było zasiąść do stołu bez dmuchnięcia na krzesło, aby przypadkiem nie usiąść na duszy, która zajęła już wcześniej to miejsce.

Również wigilijne potrawy z makiem, miodem i grzybami nawiązują do starosłowiańskiej stypy, na której stanowiły główne składniki.

Pogańskie zwyczaje są dla Wszechmogącego Boga obrzydliwością. Izrael za pogańskie zwyczaje szedł do niewoli lub ginął. Bóg Biblii nie zmienił zdania, dlatego przygotowując miejsca przy stole upewnijmy się, że zajmą je żywi.

Życzę wszystkim wesołych świąt 🙂

16
gru

Być, albo nie być…

   Posted by: Jacek Sierka   in Bieżące

Z góry proszę o wybaczenie za zbytni egzystencjalizm tego wpisu, ale czuję się usprawiedliwiony przez doświadczenie ostatnich dni. Część z was wie, że miałem operację w szpitalu (pierwszy raz w życiu) i jest to przeżycie, które skłania do myśli egzystencjalnych. I od razu spieszę z wyjaśnieniem, że nie zmieniłem swoich przekonać i nie stałem się filozofem szukającym sensu życia – nadal jestem zadeklarowanym fundamentalistą chrześcijańskim w stopniu najbardziej fundamentalnym z możliwych, ale chciałbym się podzielić pewnym doświadczeniem, które być może pomoże wątpiącym.

Niestety nie miałem w czasie mojej nieświadomości wspaniałego spotkania z Jezusem, chociaż bardzo tego chciałem. Nie miałem właściwie nic i o tym chciałem coś napisać.

Kiedy obserwowałem kapiącą kroplówkę i wiedziałem, że za chwilę zasnę, gdzieś w tyle głowy pojawiła się myśl, że mogę się nie obudzić. Nie było w tym lęku, raczej ciekawość. Potem kilka oddechów i przestałem istnieć. To był stan absolutnego nieistnienia – zupełnie inny od zwykłego snu, w którym pojawiają się oznaki życia, typu sny, wrażenia, słowa, czy chwilowe przebudzenia. Nie da się inaczej opisać tego stanu niż jako niebyt, w którym nie ma świadomości, emocji, postrzegania, bólu, przyjemności – nie ma absolutnie nic.

Kiedy pojawiła się świadomość, przyszła wraz z fizycznym bólem i dyskomfortem istnienia, a jednak ta świadomość była bliższa mojemu jestestwu niż to nieistnienie – jakby bardziej naturalna, jakbym to właśnie do niej był stworzony, wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami.

I kiedy tak zastanawiam się, co jest lepsze, być, czy nie być, to dochodzę do wniosku, że owo „być” jest największym darem, jaki dostałem od Boga. Bo przecież mogłoby mnie nie być – i nie mógłbym mieć o to do nikogo pretensji…

Być, to przeżywać, uczestniczyć, mieć na coś wpływ, w zdecydowany sposób być podmiotem, bo przecież w pewien sposób to właśnie ja stanowię centrum mojego wszechświata przez to, co i jak przeżywam. Powołanie do istnienia, czyli do bycia to zaproszenie do kręgu światła, czucia, myślenia, relacji z niczego. Oczywiście, że istnienie związane jest również z cierpieniem, ale czy lepiej jest nie cierpieć nie istniejąc? Nie, lepiej jest istniejąc nie cierpieć i taki właśnie Bóg ma plan dla swoich dzieci. W tym kontekście werset 2 Koryntian 4:17  nabiera dla mnie zupełnie nowego znaczenia: „Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku.”

Niewielki mamy wpływ na to, czy istniejemy czy nie – parafrazując słowa pewnego Żyda z filmu „Cud purymowy” można powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, bo nie musimy o tym myśleć, już wcześniej ktoś za nas o tym pomyślał i zdecydował: Lepiej jest dla ciebie być niż nie być. Czy to nie ciekawe, że ktoś wcześniej podjął tę decyzję za ciebie i za mnie? I że zdecydował: Żyj! Ktoś, kto o tym zdecydował wiedział, że być jest lepsze od nie być. I tylko czasem człowiekowi ogarniętemu cierpieniem i beznadzieją wydaje się, że to nie był dobry pomysł i że lepiej byłoby nie być, ale nie być to oznacza również brak refleksji nad tym, czy lepiej być czy nie być.

Trudno byłoby zaakceptować myśl, że mam być i że moje istnienie jest cierpieniem, bólem, beznadzieją… takie bycie jest trudne do zaakceptowania i dlatego wielu podejmuje decyzję o nie byciu popełniając samobójstwo. Decyzja desperacka, w której poziom bólu przekroczył możliwości jego zniesienia przez człowieka. Ale decyzja o naszym istnieniu nie została podjęta przez nas, dlatego nie możemy też jej sami odwołać.

Czasami nieistnieć byłoby łatwiejsze, ale nie lepsze. Lepiej jest być i lepiej jest być w taki sposób, w jaki Bóg chce, żebym był – bo to bycie jest dobre, choć czasem zaboli. I dobrze jest wiedzieć, że Bóg przeznaczył mnie do życia w Edenie – czyli w Jego przyjemności. Dobrze jest wiedzieć, że „przemija postać tego świata”, a Bóg przygotował dla tych, którzy Go kochają takie rzeczy o jakich „ucho nie słyszało” i jakich „oko nie widziało”.

Dobrze jest być, a bardzo dobrze jest być mając nadzieję na to, co przygotował dla nas Bóg…