28
cze

Izrael 2009-06-28

   Posted by: Jacek Sierka   in Izrael

Drugi dzień w Izraelu. Siedzę sam i cieszę się przed Panem. Wieczorem ma przyjechać Haim i zabrać nas gdzieś na obiad (podobno Ziuta – jego mama tak zdecydowała i nie ma dyskusji).

Wczoraj, po krótkiej drzemce (jechaliśmy całą noc), postanowiliśmy wybrać się na dłuższy spacer – Mariusz chciał popatrzeć na Jerozolimę, więc podsunąłem pomysł, żeby iść na Górę Samuela. A że akurat był szabat, to musieliśmy iść per pedes (co w wolnym przekładzie znaczy: z buta). Po około godzinie drogi znaleźliśmy się przy grobie Samuela. Kiedy usiadłem w miejscu, gdzie kilku Żydów modliło się swoimi szabatowymi modlitwami opanował mnie taki niezwykły pokój, że mógłbym tam zasnąć.

Kiedy schodziliśmy z góry zobaczyliśmy przy drodze naszego przyjaciela Izraela (poznaliśmy go po przygarbionej sylwetce i rękach, którymi mocno gestykulował). Kiedy nas zobaczył, nie poznał nas z daleka i po hebrajsku, a później po angielsku zapytal skąd jesteśmy. Kiedy krzyknąłem, że z Polski, przybiegł z otwartymi ramionami, wołając: „Moi przyjaciele z Polski”. Potem, zapakował nas do samochodu swojego żydowskiego przyjaciela Szlomo (samochód nie był za duży i cała nasza trójka musiała się wcisnąć do tyłu) i w piątkę przejechaliśmy ok 200 metrów do jego domu – absolutnie nie zgodził się, żebyśmy szli na piechotę.

Kiedy dotarliśmy, zawołał żonę, zrobił herbatę z jakiegoś zioła (twierdził, że nazywa się Luiza – to zioło), które podkradł żonie, no i zaczęło się…

Chcieliśmy się tylko z nim przywitać i oczywiście skończyło się na 4 godzinach prorokowania (kiedy w pewnym momencie, jak już słońce zachodziło zasugerowałem, że musimy wracać, zbeształ mnie, że mam religijne myślenie i że on jeszcze nie skończył prorokowania i żebym się nie sprzeciwiał Duchowi Świętemu – więc postanowiłem się nie sprzeciwiać ani Duchowi, ani jemu).

Opowiedział nam o swoich planach biznesowych, relacjach z ważnymi ludźmi, o pracy Andrzeja i Sebastiana, którzy bardzo mu pomogli w tym roku na wiosnę, ale potem zaczął mówić słowo, które mnie poruszyło i które czułem, że jest od Pana. Oczywiście nie jestem w stanie spisać kilkugodzinnego monologu, ale postaram się wydobyć kilka ważnych myśli.

Powiedział między innymi:

Kościół dzisiaj musi wybrać, jaką drogą pójdzie, albo drogą popularności, pozycji i podobania się ludziom, albo drogą objawienia i mocy. To, co podoba się dzisiaj ludziom (wielkie posługi, bogate budynki itd.) nie podoba się Bogu. Do nas należy wybór, a właściwie nie ma wyboru, tylko cena do zapłacenia. Powiedział, że już płacimy tę cenę i że Bóg będzie nas dalej oczyszczał. Mówiąc to był bardzo poruszony całym materializmem i innymi cechami współczesnego chrześcijaństwa, ale nie tylko – oberwali również Żydzi i inne religie. Potem wyliczył cztery rzeczy, które muszą być cechą kościoła w dzisiejszych czasach:

1. Oparcie na Bożym Słowie. Całe nasze życie i wiara muszą być oparte na nim. Musimy uczyć małe dzieci oraz dorosłych jak modlić się i jak żyć w oparciu o Biblię.

2. Służenie. To niezbędna cecha życia chrześcijańskiego. Służenie nie da się zastąpić niczym – ono kształtuje charakter.

3. Świętość. W każdym wymiarze życia. Świętość zakłada umieranie dla wszystkich własnych planów i ambicji. Dużo mówił na temat tego umierania, wyliczając konkretnie, co musi w nas umrzeć. Kiedy westchnąłem, pytając w jaki sposób mamy umrzeć dla samych siebie szybko podchwycił temat i zaprosił mnie do siebie na farmę. Powiedział, że jeden dzień na farmie z jego osłami potrafi wykonać w tej dziedzinie dużą pracę…

4. Dyscyplina. Ona musi być w kościele i w rodzinie. Nie możemy tolerować, nawet najmniejszych przejawów odstępstwa od Bożych standardów i kiedy takie zobaczymy, naszym obowiązkiem jest napominać się w miłości.

Potem mówił do nas słowo prorocze – indywidualnie do każdego z nas. Słowo, które do mnie powiedział było bardzo dobre, chociaż zawierało wiele wezwania do umierania.

Kiedy dowiedział się, że zostaję na cztery tygodnie zaprosił mnie na kawę i na „dłuższą rozmowę”. Pewnie się wybiorę, tylko zabiorę ze sobą kanapki 🙂

Potem Szlomo zaoferował nam transport do Giv’at Ze’ev, za co byliśmy my niezmierni wdzięczni, bo wszyscy porządnie zmarzliśmy i była już 21.00.  No i w ten sposób mieliśmy niespodziewanie mocny akcent już na samym początku. Zobaczymy, co będzie dalej.

This entry was posted on niedziela, czerwiec 28th, 2009 at 13:14 and is filed under Izrael. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. You can leave a response, or trackback from your own site.

Leave a reply

Name (*)
Mail (will not be published) (*)
URI
Comment

Preview: